Czy humanistyka na uczelniach ma sens?

To nie jest post narzekający. Ale zachęcający moich koleżanki i kolegów humanistów do refleksji, a pozostałych – przynajmniej do chwili zastanowienia. Mary Beard przyjmując nagrodę THE powiedziała odnosząc się do sytuacji w Wielkiej Brytanii cięć kursów prowadzonych z zakresu szeroko rozumianej humanistyki na różnych uczelniach, że obawia się, iż możemy być świadkiem 'palenia humanistyki na stosie’. W przypadku Wielkiej Brytanii wynika to z łączenia rządowego finansowania uczelni i kierunków na nich prowadzonych z wynagrodzeniami i zatrudnieniem absolwentów (system jest skomplikowany, ale w zarysie o to w nim chodzi). Czy jest to nowa sytuacja?

Cięcia w humanistyce w euroatlantyckim systemie szkolnictwa wyższego rozkręciły się wraz z kryzysem finansowym 2007-2009. Postulowane wtedy zwrócenie uwagi na powiązanie kształcenia z potrzebami otoczenia gospodarczego odbiło się na humanistyce. Jej związek z gospodarką, a zwłaszcza spójnością społeczną i zrównoważonym wzrostem jest skomplikowany. Ale myli się ten, kto uważa, że go nie ma. Tyle, że w tym samym czasie zmiany kulturowe pogłębiły złą reputację humanistyki. Wyostrzyły się oczekiwania odbiorców na proste komunikaty, jasne związki przyczynowo skutkowe bez skomplikowanego dowodzenia i wieloczynnikowych modeli. Niezbędne stało się bombardowanie ciągle zmieniającymi się bodźcami podnoszącymi emocje odbiorców. Ten informacyjny high powoduje, że zasada natychmiastowego dostępu do przyjemności wyklucza pozytywne wartościowanie aktywności, w których przyjemność przychodzi w wyniku pracy długotrwałej.

Humanista nie zreperuje (zawodowo) nowoczesnej pralki i nie dołoży swojego wysiłku do zbudowania nowych źródeł energii. I nie ma potrzeby się na świat obrażać, że woli dziś mieć naprawioną pralkę i ogrzane mieszkanie, niż sycić ducha rozważaniami o etyce działania i zaniechania. Kryzys i brak stabilizacji stymulują troskę o podstawowe potrzeby ludzi. Tyle, że aktualne jest pytanie, jak chcemy z tego wybrnąć? Kolejne kryzysy gospodarcze i polityczne powodują ludzie, dla których etyka i empatia są słowami ludzi słabych. Ci sprytni manipulatorzy o wąziutkich horyzontach i wielkim ego rodzą się niezależnie od ich wykształcenia i miejsca w strukturze społecznej. Bijąc się w pierś dodajmy jednak, że w większości to humanistyka, nauki społeczne, prawo i ekonomia są źródłami wiedzy tych manipulatorów ludzkich emocji.

Jeśli więc zaniedbamy te kierunki wiedzy, które pozwalają ocenić i rozpoznać manipulatorów, ale też dają nadzieję i siłę do przeciwstawienia się im zanim naruszą nasze podstawowe potrzeby – zanim zrobi się zimno, chłodno, biednie i niebezpiecznie – to nie wybrniemy z tej serii kryzysów, które od 2007 r. uderzają w Europę. I nie namawiam tu do hojnego sypania groszem publicznym. Ale namawiam do refleksji – czy stać nas na rozkład i tak słabej sieci więzi społecznych opartych o komunikację, zrozumienie i potrzebę współpracy? Ta sieć rwie się łatwo, a buduje się ją latami. Nas, humanistów, namawiałbym do refleksji, w jakim zakresie taką sieć budujemy na swoich uczelniach? I jeśli już oceniać kogokolwiek, to w humanistyce właśnie za to – jaki jest jej wkład w budowanie rozumienia otaczającego świata? Rozwijanie empatii? Wspieranie nie deklaratywnie konieczne, ale poprzez edukację, popularyzację, włączanie się w światowy obieg myśli.

W dzisiejszym kształcie humanistyka i nauki społeczne jako kierunki kształcenia w Polsce zawiodły. Nie przygotowały społeczeństwa na nową generację manipulatorów, same brały udział w cynicznej grze na własnych podwórkach wiedzy (odnoszę to do historii, ale czy politologia jest od tego wolna? prawo z ociąganiem i niechętnie potępiające legislacyjne wybryki władzy? pewnie listę można ciągnąć). Podobnie zawiodły w innych społecznościach. Nie ma potrzeby winić rządy za przygotowanie stosu dla naszych dyscyplin, skoro to my sami tych ludzi wykształciliśmy.

Ale dla dobra nas wszystkich trzeba się zastanawiać – nie krzyczeć, nie drzeć szat, ale poważnie zastanawiać: czy eliminując refleksję na sobą odbitym w pamięci i kulturze, nad podstawowymi kodami komunikacyjnymi, zyskujemy coś, co zabezpieczy nas przed kolejnymi kryzysami? Czy fundujemy sobie mechanicystyczny świat walki i triumf krótkowzrocznego sprytu? A na koniec – jak wskazała Mary Beard – gdy humanistyka stanie się luksusowym projektem bogatych ludzi, kto będzie w stanie im zaprzeczyć, jeśli poza nimi nikt nie będzie znał języka kultury, który to zaprzeczenie pozwala sformułować?