Uniwersytet – coś więcej, niż wygrane wybory

Narasta gorączka wyborcza. W polskim świecie akademickim wybór rektora to wynik skomplikowanej gry politycznej. Nie jest ona prowadzona według jednakowych reguł, bowiem obowiązująca ustawa PoSzWiN bardzo ogólnie określa sposób wyboru rektora. Nie można go, niestety, wybrać w drodze merytorycznego konkursu. Wyłonić musi go kolegium elektorskie (art. 24.2.1-2), w którym co najmniej 20% składu muszą stanowić studenci i doktoranci. Przy czym relacja między nimi musi odzwierciedlać relację liczebności obu grup (Art. 25.1). Sposób wyboru członków kolegium oraz szczegółowy proces wyborczy regulują jednak wewnętrzne przepisy każdej uczelni, statut oraz regulaminy samorządu studenckiego i doktoranckiego (Art. 25.1, 25.4). Ustawa wskazuje jedynie szczegółowe kompetencje organów uczelni (rady oraz senatu) wpływające na kształt procesu wyborczego.

Dlaczego o tym przypominam? Bo nie można powiedzieć, że to zewnętrzne – złe lub dobre – siły determinują proces wyboru rektora i jego wynik. Decydującą rolę odgrywa wewnętrzna kultura organizacyjna, sposób definiowania wartości akademickich i ich wcielania w życie. To wspólnoty decydują, czy chcą wybierać rektora w sposób gwarantujący transparentność, czy chcą wyborów opartych o merytoryczny program i doświadczenie kandydatów, czy wolą populistyczny plebiscyt organizowany przez grupy lobbystyczne kontrolujące przepływ informacji i nakłaniające do odpowiedniego oddawania głosów. Bardzo silnie do naszego środowiska odnoszą się słowa Jacka Kuronia, który powiedział, że 'demokracja to taki ustrój, który gwarantuje nam, że nie będziemy rządzeni lepiej, niż na to zasługujemy’. Jeśli kryterium wyboru rektora jest jego słabość, która gwarantuje kontrolę nad organizacją grupy urzędniczej i politycznej sterującej nią od lat – to nie jest to wina kogokolwiek innego, niż samej organizacji. Jeśli organizacja wybiera rektora racjonalnie argumentującego za rozwojem, nawet jeśli oznacza on zmiany dla dzierżących te czy inne przywileje – to jest to też zasługa samej organizacji. Nikt niczego i nikogo nam dziś nie narzuca, na nikogo odpowiedzialności nie zrzucajmy.

Staram się tu nie wypowiadać na tematy dotyczące mojego własnego środowiska. Jednak ostatnie wydarzenia okołowyborcze budzą mój głębszy niż zazwyczaj niepokój. To, że Samorząd Studencki nie reprezentuje zdecydowanej większości studentów – jest jasne od wielu lat. Wybór w tym roku członków Samorządu przez mniej niż 10%, a na niektórych wydziałach mniej niż 5% studentów niczego tu nie zmienił. Uderzająca jest jednak postawa reprezentantów Samorządu – odrzucających wezwanie senatorów swojej uczelni do transparentnego działania Samorządu, odmawiających przedstawienia wyników kontroli wyborów do Samorządu, wreszcie utajniających przebieg wyboru elektorów studenckich. I znów – to nie jest wina zewnętrznych powiązań tego czy innego samorządowca z jakąś partią polityczną. To skutek wewnętrznych procedur uczelni gwarantujących takie możliwości. Zupełnie gorszącym jest jednak kierowanie przez członka Samorządu studenckiego pod adresem senatora, byłego p.o. Rektora, zasłużonego działacza opozycji demokratycznej w czasach PRL gróźb postępowania dyscyplinarnego w konsekwencji jego krytycznych słów dotyczących procedur wyborczych i działań Samorządu. Do takiego stopnia zerwania z tradycją i kulturą akademicką musiał doprowadzić głęboki kryzys całej kultury organizacyjnej uczelni. Studenci są kształtowani przez swoich mistrzów – także tych, którzy wprowadzają ich na stanowiska i kierują ich działalnością.

Ta choroba nie dotyczy tylko mojej uczelni. Czym bowiem jest przekazywanie przez dyrektora lub dziekana pracownikom listy, zgodnie z którą karnie głosują na elektorów, jeśli nie ułudą demokracji? Uczelnie wyższe, zwłaszcza uniwersytety klasyczne były i wciąż mogą być wspólnotą wartości: wolności, różnorodności, odwagi, swobody dyskursu. Tych wartości nie tworzy jednak wprowadzanie na uczelnie ubranych w mundury wojskowe urzędników, grożenie zwolnieniami pracownikom, promowanie wąskich grup powiązanych personalnie z władzami kosztem całej uczelni, wreszcie kultywowanie populistycznych mechanizmów wyborczych. O wartości, tak jak o demokrację, musi się starać cała społeczność. Jestem pewien, że potrafi.

Wystarczy tylko chcieć.

2 komentarze do “Uniwersytet – coś więcej, niż wygrane wybory”

  1. A jak Pan, jako Rektor, starał się zmieniać „wewnętrzne procedury uczelni gwarantujące takie możliwości”, o których Pan pisze powyżej?

    • Dziękuję za pytanie. Z jednej strony działaliśmy w nieco innych warunkach, pandemicznych, inne kwestie były priorytetowe. Ale także wówczas kluczowy był nadzór nad działalnością Samorządu ze strony prorektora ds studenckich. Profesor Kalisz wielokrotnie interweniował w sprawach nieprawidłowości, w tym wadliwych procedur wyborczych. Aż do powtarzania tych ostatnich. Cierpliwie odrzucaliśmy także te żądania Samorządu, które godziły w interes studentów lub uczelni. Co skutkowało ostatecznie brakiem politycznego wsparcia ze strony Samorządu w trakcie kluczowych wyborów – bo taka była i jest tego cena. Wreszcie, pakiet zmian statutowych przygotowanych w odpowiedzi na postulaty pracowników i studentów był gotowy do procedowania w momencie mojego odwołania. Co się z nimi stało, nie mam już wiedzy.

Możliwość komentowania została wyłączona.