Kryzys demokracji akademickiej?

Po raz pierwszy od wielu lat jestem w komfortowej sytuacji. Nie biorę udziału w żadnym szczeblu akademickich wyborów, nie popieram żadnego kandydata na rektora swojej uczelni. Patrząc z boku na toczące się wydarzenia mogę jedynie ze smutkiem i ciekawością obserwować skutki pewnej koncepcji akademickiej demokracji. Programy kandydatów na rektorów są w zdecydowanej większości zapisem przekonania, że wspólnoty pragną obietnic bez pokrycia i nie mają wiedzy o sytuacji swoich instytucji i realiach zarządzania. Ba, śmiem twierdzić, że dla większości graczy te programy nie mają większego znaczenia. W przeciwnym bowiem wypadku należałoby dopuścić myśl o zaćmieniu umysłowym kandydatów i utracie kontaktu z rzeczywistością. Tak jednak nie jest, kandydaci stoją zazwyczaj obiema nogami na ubitej ziemi, a ich deklaracje programowe, a tym bardziej pozaprogramowe, postępowanie w zarządzaniu konfliktem i minimalizowaniu szkód świadczą o jednym – interesuje ich władza. Niewiele więcej, ale to wystarczy, by ją zdobyć, utrzymać i wykonywać. Z demokracją ma to niewiele wspólnego, bo troski o dobro wspólne jest w tym tyle, ile w każdym programie populistycznych partii. Co najciekawsze, absolutna większość akademików jest w pełni tego świadoma.

Prosi się porównanie z parlamentarnymi wyborami powszechnymi lub samorządowymi. Od razu dodajmy, że nasze wybory są w tym kontekście zdumiewająco archaiczne, ale ten archaizm z założenia miał zabezpieczać najwyższą jakość wybranych kandydatów i ich troskę o poziom merytoryczny ich instytucji. Dlatego najwięcej głosów w kolegiach elektorskich wybierających rektorów mają profesorzy, mniej adiunkci, sporo studenci (sic! nie przedstawiciele Samorządu Studenckiego!) – którzy powinni troszczyć się o jakość nauczania – a najmniej administracja, z reguły traktowana jako potrzebny, ale jednak drugorzędny element w hierarchii życia akademickiego. Kurialny charakter wcale nie powoduje jednak, że elektorzy są szczególnie zainteresowani stwarzaniem przez kandydatów warunków do podnoszenia jakości badań czy nauczania w całych wspólnotach akademickich. Żeby tak mogło się stać, potrzebna jest wiedza o tym jakie i jak zmiany wprowadzać, by zmienić istniejący stan rzeczy w danej instytucji.

No właśnie, wiedza. Wracając do wyborów parlamentarnych lub samorządowych, mają one sens wtedy, gdy wyborcy posiadają nieskrępowany dostęp do możliwie obiektywnej wiedzy o stanie swoich wspólnot i uwarunkowaniach zarządzania nimi. Nie muszą posiadać wielkiej wiedzy o szczegółach procesów zarządczych, ale muszą wiedzieć, w jakiej sytuacji się znajdują, jakie realne kompetencje i doświadczenie mają kandydaci, jakie racjonalne działania planują. Paradoksalnie, żadnej z tych informacji nie posiadamy w trakcie wyborów akademickich. Bardzo rzadko ktokolwiek jest zainteresowany obiektywną informacją o stanie uczelni, nie posiadają jej ani władze, ani tym bardziej członkowie wspólnot. Nie ma żadnego systemu gromadzenia, przetwarzania i dystrybucji takiej informacji. Próby jej przekazywania często uważane są za nużący i niepotrzebny, w dodatku z definicji podejrzany zabieg PR. Paradoksalnie, jedyną grupą mającą dostęp do cząstkowych danych obrazujących sytuację uczelni jest jej administracja. Która jednak też, jako zależna od bieżących i przyszłych władz, nie jest zainteresowana jej dystrybucją. Bo z kolei rzadko jest zainteresowana rozwojem instytucji w jej statutowym kierunku – to jest dla rozwijania badań i dydaktyki.

Wreszcie, pandemia doprowadziła do kompletnej dezorganizacji życia wspólnotowego uczelni. Zdalne spotkania ciała kolegialnych, zdalne obrony prac dyplomowych, zdalne spotkania projektowe… Wspólnoty przestały się spotykać, dyskutować, wymieniać opiniami. Przestały się znać i rezygnując z empirii zgodnie oparły się o przekaz cyfrowy. Spolaryzowany, emocjonalny, sterowany przez zwalczające się grupy. W sumie doszliśmy do etapu Unseen University ze świata dysku. Niby są budynki, ale jakby tak…

Jak ważna jest obiektywna, a w każdym razie zróżnicowana informacja przekonały nas dobitnie ostatnie lata rządów partyjnych w Polsce. Gdyby nie działalność niezależnych od rządu redakcji wątpię, by doszło do zmiany władzy. Nie można się buntować przeciwko rzeczywistości, jeśli nie ma dla niej alternatywy. Zwierzęta urodzone w ZOO traktują je jako środowisko naturalne, choć obok nich żyją wolni pobratymcy. Bez dostępu do informacji nie ma wolnych, demokratycznych wyborów. Nie zastąpią tego pomówienia, szkalowanie przeciwników, odwoływanie się do emocji.

Trzymam kciuki za wszystkie uczelnie i życzę im wyborów najlepszych, najbardziej racjonalnych i optujących za jakością badań i dydaktyki rektorów. To jest możliwe, co widać już po dokonanych tu i tam wyborach. Bo ostatecznie wracamy do śp. Jacka Kuronia – demokracja pokazuje nam, kim sami jesteśmy. Na nic więcej nie zasługujemy.

 

Uniwersytet – coś więcej, niż wygrane wybory

Narasta gorączka wyborcza. W polskim świecie akademickim wybór rektora to wynik skomplikowanej gry politycznej. Nie jest ona prowadzona według jednakowych reguł, bowiem obowiązująca ustawa PoSzWiN bardzo ogólnie określa sposób wyboru rektora. Nie można go, niestety, wybrać w drodze merytorycznego konkursu. Wyłonić musi go kolegium elektorskie (art. 24.2.1-2), w którym co najmniej 20% składu muszą stanowić studenci i doktoranci. Przy czym relacja między nimi musi odzwierciedlać relację liczebności obu grup (Art. 25.1). Sposób wyboru członków kolegium oraz szczegółowy proces wyborczy regulują jednak wewnętrzne przepisy każdej uczelni, statut oraz regulaminy samorządu studenckiego i doktoranckiego (Art. 25.1, 25.4). Ustawa wskazuje jedynie szczegółowe kompetencje organów uczelni (rady oraz senatu) wpływające na kształt procesu wyborczego.

Czytaj dalejUniwersytet – coś więcej, niż wygrane wybory

30 dni Ministra – mgła z nadzieją na dyskusję

Czy jest sens oceniać nową ekipę ministerialną po zaledwie 30 dniach pracy? Absolutnie nie. Zespół nie ma doświadczenia zarządczego w sektorze szkolnictwa wyższego, w trybie przyśpieszonym zdobywa je we właściwy dla każdej osoby sposób. Niestety, w dużej mierze od urzędników Ministerstwa. Znaczące, że twarzą Ministerstwa jest wyłącznie Minister Wieczorek, jego zastępcy zostali schowani na zaplecze. To dobry ruch, daje im czas przygotować się do swej roli, wdrożyć i zaprezentować – miejmy nadzieję – dojrzałe koncepcje zarządcze. Tym niemniej 30 dni to wystarczająco dużo czasu, by określić główne linie i cele, według których kierujący sektorem nauki i szkolnictwa wyższego zamierzają wpływać na funkcjonowanie podległych instytucji. Spośród licznych wypowiedzi medialnych spójrzmy na ostatni wywiad Ministra dla Forum Akademickiego. Znajdziemy w nim – w mojej ocenie – najważniejsze osie dotychczasowych i chyba także przyszłych działań ministerstwa.

Zacznijmy od najważniejszej obserwacji – Minister nie ma koncepcji, czemu i jak ma służyć nasz sektor w obecnej sytuacji Polski. W społeczeństwie zdemoralizowanym, podzielonym, nieufającym nauce, ale też zdolnym do obywatelskich zrywów, stęsknionym za normalnością, racjonalnością i merytorycznym sposobem zarządzania, Minister stwierdza:

jestem głęboko przekonany, że inwestycja w naukę, w badania, to najlepsza możliwa inwestycja, zwłaszcza jeśli uda się wyniki badań naszych naukowców wdrożyć w gospodarce, w przedsiębiorstwach

Jest to oszczędność w słowach godna pochwały, jednak jako plan, wizja dla zdegradowanego  w ciągu ostatnich trzech lat środowiska brzmi cokolwiek… ogólnikowo. Czy mamy ją odczytać, że Minister priorytetowo traktuje naukę i wdrożenia? Jeśli tak, to czemu inwestuje w akademiki, a brakuje mu pieniędzy na wsparcie NCN-u, reformę NPRH? Jeśli to argument za przejęciem kontroli nad NCBiR – bo tak wynika z kontynuacji tego zdania (To z tego powodu potrzebne jest nam w Ministerstwie Nauki Narodowe Centrum Badań i Rozwoju) – to coś tu nie gra. Najpierw powinniśmy mieć precyzyjnie określony cel, potem analizę sytuacji, następnie wskazane działania przybliżające do celu i dopiero na końcu szukamy narzędzi do ich przeprowadzenia. Tymczasem wygląda na to, że ta ogólnikowa formuła służy za uzasadnienie przejęcia kontroli nad instytucją zasobną w środki, co pozwoli wykazać w sprawozdaniach znaczący wzrost funduszy przeznaczanych na naukę. W praktyce jednak niewiele to zmieni, jeśli nadal nie będzie wiadomo – a po co to wszystko w dłuższej perspektywie? Po to, by wydać środki z KPO pod nowym szyldem?

Bez wątpienia tym, co przebija z wypowiedzi Ministra, jest chęć podjęcia dialogu ze środowiskiem, które mu podlega. Po ostatnich latach to ożywcza zmiana i jako kontrast do arogancji poprzednika została PR-owo świetnie wybrana. Także merytorycznie może przynieść dużo dobrego, zwłaszcza, że Minister zapowiada

Chcę jednak zaznaczyć, że owszem jestem zwolennikiem dyskusji, ale takich, za którymi szybko pójdą konkretne decyzje.

To dobry znak, bo sugeruje, że Minister jest zwolennikiem konkretu bardziej, niż PR-u. Pytanie tylko, w jakim kierunku mają iść konsultacje i decyzje? Ponieważ nie mamy zdefiniowanego celu, musimy postawić wielki znak zapytania. Trzy sugerowane działania nieco tę mgłę rozjaśniają – pan Minister zapowiada audyt ustawy ministra Gowina, nowa ustawę o PAN oraz nowa procedurę ewaluacyjną. Muszę jednak przyznać, że znów uderza mnie brak świadomości celu funkcjonowania naszego sektora. Bo Minister w odniesieniu do ewaluacji twierdzi:

 Musi to być rozwiązanie na miarę XXI wieku. I powinno pojawić się przed końcem roku. Chcemy to zrobić zgodnie z oczekiwaniami środowiska, które najlepiej wie, jak naukę oceniać.

Jest w tym zdaniu urzekająca grzeczność, ale i przygnębiająca bezradność osoby, która chce zbudować ocenę funkcjonowania środowiska w oparciu o oczekiwania jego członków. To może się udać, jeśli mamy wysoką kulturę organizacyjną, odpowiedzialność i integralność członków społeczności sprzężone z oczekiwaniami otoczenia, które łoży na utrzymanie tego środowiska. Czy tak jest w naszym sektorze? Mam duże wątpliwości obserwując aktywność rektorów i całych środowisk w minionych latach. Przy prezentowanym założeniu, gdy Minister nie określa celu, dla którego nasz sektor ma być finansowany, czeka nas raczej kolejna gra lobbystycznych środowisk, kolejne słuszne racje przeciw słuszniejszym obiekcjom. Ocena to przecież określenie stopnia, w jakim ktoś/coś zbliża się do realizacji założonego celu. Jeśli celu nie ma, to każdy zdefiniuje go sobie sam. I będzie miał rację szukając własnych miar zbliżania się do tego celu. Obawiam się, że w tej sytuacji czeka nas kolejna narzucona, uśredniona i pracochłonna procedura, która będzie służyć jedynie biurokracji Ministerstwa. Ale nie społeczeństwu.

Podobnie jest z analizą ustawy POSzWiN – Minister chce

Zobaczyć jej dobre i słabe strony, plusy i minusy, co dzisiaj jest problemem, a co atutem rozwoju szkolnictwa wyższego w Polsce.

I znów – świetnie, ale z jakiego punktu widzenia chce zobaczyć problemy i atuty? Biorąc pod uwagę jego wypowiedź o korzyściach z nauki – chce skupić się na efektywności gospodarczej? Czy może, patrząc przez pryzmat wcześniejszych wypowiedzi jego zastępców, będzie szukał wpływu na społeczeństwo i modernizację jego kultury? Wiele jeszcze można zadać pytań, nie znajdując na nie odpowiedzi.

Z pewnością  Minister sprawnie poprowadził realizację punktów wchodzących w skład 100 konkretów na 100 dni rządu Donalda Tuska. Zapowiedział też tak potrzebne podwyżki. Tyle, że i tu nie jest jasne, czy przeprowadzi 30% podwyżkę płacy minimalnej profesora, co pociągnie ze sobą drastyczne zrównanie wynagrodzeń niezależnie od umiejętności i zaangażowania pracowników, czy też 30% podwyżkę wszystkich wynagrodzeń? Obawiam się, że Pan Minister nie do końca rozróżnia widełki płacy minimalnej i realne wynagrodzenia. Bo twierdzi:

Jeśli zwiększymy je [minimalne wynagrodzenie profesora – P.W.] o 30%, to i pozostałe płace, które pozostają do niego w określonej relacji, wzrosną w tym samym stopniu.

Tak przecież nie jest. Podniesienie minimalnego wynagrodzenia profesora oznacza wzrost o 30% wskaźnika, ale nie wynagrodzeń. Bo władze rektorskie mogą środki wykorzystać do wyrównania wszystkim pracownikom wynagrodzeń do wysokości pensji minimalnej. Ci, którzy dziś mają płacę powyżej płacy minimalnej – a przecież to absolutna większość po kilkuprocentowych podwyżkach z czasów ministra Czarnka – dostaną jedynie wyrównania: około 20-23% wynagrodzenia. Jeśli zaś ktoś miał pensję już wcześniej wyższą, niż minimalna – dostanie wyrównanie odpowiednio niższe. I – paradoksalnie – może okazać się, że lepiej na tej regulacji wyjdzie administracja, której wszyscy pracownicy dostaną podwyżkę o 20% obecnego wynagrodzenia niezależnie od jego wysokości. Zaś wykładowcy ze swoim wyrównaniem będą mogli co najwyżej pocieszać się, że przecież mogło być gorzej… Czy taka jest realnie myśl Ministra, czy coś uległo 'zagubieniu w tłumaczeniu’?

Krótki wywiad przynosi wiele wątpliwości. Jeszcze raz jednak powtórzę – po 30 dniach nie sposób oceniać pracy zespołu. Co można powiedzieć, to że nie widać przyjętego przesz Ministra celu innego, niż zachowanie spokoju w sektorze. Spokój, cisza, porządek, porozumienie to tęsknoty przebijające z wywiadu i jakoś współgrające z ogólnym celem rządu. Czy w dzisiejszych czasach to są celę na miarę wyzwań współczesnego świata? Czas pokaże.

PS. Polecam także wywiad z wiceministrem prof. Markiem Gzikiem z Politechniki Śląskiej (jej rektorem jest szef KRASP) o wstrzymaniu finansowania rozdawanych przez ministra Czarnka i wiceministra Murdzka czeków i specjalnych dotacji dla uczelni. Uderza – mam nadzieję, że szczera – ignorancja wiceministra, który stwierdził, że nie zdawał sobie sprawy ze skali wolicjonalnym, pozbawionym kryteriów rozdawnictwie środków dla uczelni przez poprzednią ekipę. Mam swoje wątpliwości, więc tylko wskażę, że w lipcu 2022 r. z gospodarską wizytą na Śląsku był minister Czarnek przekazując czeki m.in. rektorowi Politechniki Śląskiej. O tym procederze było głośno długo przed wyborami i polityczny spektakl z ich pomocą trwał już w czasach ministra Gowina (tu przykład z Politechniki Śląskiej, wówczas jednak z kryteriami i konkursami). Więc jakoś tak… Wywiad przynosi też ciekawą wypowiedź

 

– A usiądziecie też do strategii dla całej nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce? Bo o tym najczęściej słychać ze strony środowiska – chciałoby wiedzieć, w jaką stronę zmierza. A strategia uchwalona za czasów poprzedniej ekipy jest właściwie dokumentem martwym.
– Ten głos frustracji środowiska wynika z tego, jak było traktowane. My już działamy, żeby to odwrócić – przywróciliśmy Ministerstwo Nauki, podnieśliśmy nakłady. Rząd Donalda Tuska pokazuje, że nauka jest ważna. Ale oczywiście trzeba wrócić do dyskusji na temat strategii – opracować ją we współpracy ze środowiskiem, a potem mobilizować rząd do jej respektowania.

Ale cieszy deklaracja, że nauka jest ważna dla rządu. Choć – czy my takich deklaracji już nie słyszeliśmy? No nic, czekamy na konkrety.

 

Młodzi, wcale nie pokorni

Panie profesor(ki) Beata Możejko (UG) i Joanna Wojdon (UWr) w pierwszych dniach stycznia zorganizowały dwie debaty dotyczące sytuacji i oczekiwań wobec nowych władz Ministerstwa ze strony badaczy z zakresu humanistyki. W minioną środę odbyła się dyskusja panelowa, w której panelistami byli młodzi badacze, historyczki i historycy: dr Joanna Orzeł (UŁ), dr Dorota Wiśniewska (UWr), Kinga Langowska (UG), dr Piotr Kowalewski Jahromi (UŚ) i dr Konrad Niemira (IHN PAN). Mam nadzieję, że podobnie jak pierwsze spotkanie, także i to niedługo będzie dostępne na kanale w serwisie Youtube [już jest!]. Warto zwrócić uwagę na tę dyskusję, bo głos zabrało w niej pokolenie badaczy, którzy przejmując od nas pałeczkę będą kształtować przyszłość naszych dyscyplin – w tym przypadku: historii – w najbliższych latach.

Pomimo deklarowanego od początku dyskusji dążenia do zachowania oryginalnego, niezależnego od mistrzów spojrzenia na badania i otaczającą rzeczywistość, w wielu momentach spostrzeżenia i uwagi panelistów były zgodne z tymi, które wyrażali starsi koleżanki i koledzy: nauka w Polsce wymaga dofinansowania, niezbędne jest zapewnienie odpowiedniego warsztatu badawczego (przynajmniej jedna porządna biblioteka naukowa, dostęp do czasopism i wydawnictw zagranicznych) lub szerokie finansowanie wyjazdów umożliwiających bieżące zapoznanie się z literaturą światową. W swoich postulatach silniej niż starsi badacze kładli nacisk na umiędzynarodowienie badań, zapewnienie odpowiednich programów grantowych finansujących w możliwie długiej perspektywie finansowanie międzynarodowych zespołów badawczych. Tym, co wyraźnie ich odróżniało od głosów starszych, to kładzenie nacisku na równowagę między pracą i życiem prywatnym, zwłaszcza troska o dobrostan rodzin. Warunki bytowe związane z niskimi wynagrodzeniami młodych adeptów nauki przewijały się w wielu wypowiedziach.

Czytaj dalejMłodzi, wcale nie pokorni

A ludzie wciąż listy piszą…

MNiSW ogłosiło 5 stycznia nową listę punktacji publikacji w czasopismach naukowych. O szczegółach za chwilę, ale od razu trzeba powiedzieć, że nie był to krok niespodziewany. Jest to realizacja drugiego postulatu obecnego w 100 konkretach… zwycięskiej koalicji. Punkt 97 brzmiał:

Uzdrowimy mechanizmy ewaluacji nauki. Zweryfikujemy wykaz czasopism punktowanych przy poszanowaniu ustawowej roli Komisji Ewaluacji Nauki.

Minister Wieczorek wskazał już w 2 połowie grudnia, że unieważni zmiany punktacji wprowadzone przez poprzednika po 29 czerwca 2023 r. Skąd więc wiele emocji związanych z posunięciem zapowiadanym i konsekwentnie realizowanym? Być może dlatego, że przyzwyczajeni do słów polityków, nie wierzyliśmy, że tak dosłownie się ucieleśnią? Komentując przed wyborami 100 konkretów… wskazywałem, że nauka zajmuje tam miejsce mizerne. A postulaty w nich przedstawione są dość dyskusyjne, raczej publicystyczno-wyborcze, niż wskazujące na znajomość problemów sektora. Trudno się dziwić Ministrowi, że zrobił, co koalicja ogłosiła wcześniej jako zasadnicze działania w ciągu stu dni. Pytanie raczej brzmi, czy musiał robić to tak szybko i… no cóż, w dyskusyjny sposób? Bo zaproponowane przez jego ekipę rozwiązania ciężko pogodzić z „uzdrowieniem mechanizmów ewaluacji nauki”.

Przywrócenie kształtu listy skażonego wcześniejszymi, ręcznymi interwencjami ministrów Gowina i Czarnka – to rzecz jedna. Utrwala ona mocno dyskusyjny, zdaniem części – krzywdzący kształt ewaluacyjnego wykazu czasopism. Przede wszystkim jednak ta forma listy była skompromitowana wcześniej, niż w 2 połowie 2023 r. I nie jest jasne, dlaczego ma dziś być wyznacznikiem poziomu jakości badań naukowych. Nie była i nie jest. Jednak w komunikacie MNiSW są rzeczy gorsze. Przede wszystkim zgodnie z wykładnią Ministerstwa, punkty za publikacje w danym roku będą liczone zgodnie z ostatnią ogłoszoną w danym roku listą czasopism. Minister Wieczorek nie unieważnił rozporządzeń poprzednika, tylko wprowadził nowe rozporządzenie. Tym samym publikacje z 2023 r. będą liczone zgodnie z ostatnimi wykazami P. Czarnka. Kto lobbował, ten swoje wylobbował. Rozumiem, że ostatnie numery za 2023 r. będą… pękate.

Czytaj dalejA ludzie wciąż listy piszą…

Pułapka średniej stagnacji czy wybór wolności?

Wyprawa wokół Spitsbergenu

Minęły najcieplejsze corocznie święta. Kończy się rok, a wraz z nim przyjdzie standardowo czas podsumowań. Osobiście nie przepadam za spoglądaniem wstecz. Rok to za krótka chwila, by można było coś z niej wartościowego wywnioskować. Choć ten zapisze się na pewno w historii kraju spektakularnym – ale wcale nie łatwym i oczywistym – zwycięstwem demokracji, to przecież jej przyszłość nie jest ustalona. Zamiast więc kolejny raz pisać o minionym Ministrze – co zrobiłem już wystarczająco często – chciałbym pochylić się na chwilę nad przyszłością. Bo uważam, że powrót do sytuacji sprzed 2015 r. w naszym sektorze byłby ciężkim błędem.

Spośród licznych zmian zachodzących wokół nas wyraźnie widać dominujący w naszym kraju pragmatyzm w wymiarze krótkiego okresu czasu i to nie tylko w odniesieniu do celów materialnych. Chcemy czy nie, studenci będą studiować i pracować równocześnie. Poszerzający się zakres wolności młodych ludzi, możliwości własnego rozwoju, zdobywania doświadczeń i rozwijania sieci społecznych powoduje, że trwanie głównie przy uczelni dla młodego człowieka przestaje być wyborem gwarantującym przyszłość. Studia nadal są okresem formacyjnym, ale nie poprzez uczestnictwo w życiu studenckim, lecz poprzez rozwój społeczny i zawodowy biegnący równolegle, czasami przeplatający się z nauką na studiach. Ale już bardzo rzadko ze studiowaniem. Wyjątkowo – to świat zewnętrzny ze studiowaniem się przeplata. Większość młodych ludzi przychodzi zdobyć certyfikat, ale wystarczy do tego zaledwie część ich uwagi i ułamek czasu. To rzutuje na ich, ich rodzin i otoczenia spojrzenie na uczelnie wyższe.

Powstanie nowego rządu boleśnie pokazało, że elity polityczne mają jedną co najmniej cechę wspólną – nie dostrzegają nauki i/lub szkolnictwa wyższego jako kluczowego elementu wspierającego rozwój demokratycznego, nowoczesnego, skierowanego ku przyszłości społeczeństwa. Sądząc po expose premiera Tuska – którego bardzo szanuję – nie dostrzegają naszego sektora niemal w ogóle. Wypowiedzi nowego Ministra są ostrożne, stonowane, jego działania ukierunkowane na realizację dotyczących nas okruchów ze 100 konkretów. Ani on, ani nikt z jego otoczenia nie ma doświadczenia zarządczego w odniesieniu do nauki i szkolnictwa wyższego. Trudno więc przewidzieć, którzy lobbiści zdobędą przewagę w jego otoczeniu. Ale już w tych wypowiedziach widać – co dla mnie jest oczywiste i cenne – że Minister chce ściślejszej współpracy podległego mu sektora z gospodarką i – bliżej nieokreślonego – udziału humanistyki w życiu społecznym. Zapowiada też kontynuację wsparcia dla uczelni w mniejszych ośrodkach, kosztem uczelni o większym potencjale badawczym i dydaktycznym (tak rozumiem jego metaforę 'janosikowego’ w samorządach przeniesioną do jego Ministerstwa). Dla ambitniejszych naukowców te zapowiedzi oznaczają, że trwanie w bieżącym modelu zostawiania bieżących problemów za drzwiami laboratoriów i 'robienie swojego’ będzie coraz trudniejsze. Strefa komfortu będzie się dla nas kurczyć – i raczej trzeba szukać nowych dróg finansowania i prowadzenia badań. Pieniędzy rządowych dla wszystkich nie starczy.

To tylko dwa fragmenty bardzo skomplikowanej układanki. A jest ich przecież więcej – kryzys społeczności obywatelskiej wyrażający się w odwrocie od racjonalnego myślenia był i jest także skutkiem słabej jakości edukacji wyższej. Brak współpracy z przemysłem to nie jest tylko wynik braku chęci naukowców, uniwersyteckiej biurokracji i ociężałości – choć również – ale także systemowego nieprzygotowania polskiego biznesu do inwestowania w technologie i produkty przyszłości. Rozdrobnienie instytucjonalne sektora będzie narastać, jeśli Minister będzie wspierał uczelnie regionalne i odpowiadał na ambicje lokalnych władz, by w każdym większym mieście była samodzielna uczelnia wyższa. Pisałem podsumowując lata czarne, że dostrzeżenie aspiracji tych uczelni było jedyną zaleta minionych trzech lat. Ale wrzucanie do jednego worka wszystkich uczelni, bez względu na potencjał i specjalizację (naukową, wdrożeniową, dydaktyczną) będzie porażką cofającą nas o kolejne lata. Wreszcie, wisi nad nami niebezpieczeństwo nowego, zamrożonego konfliktu globalnego z Polską jako krajem frontowym. Na co nasz sektor w ogóle nie jest przygotowany.

Jednego się obawiam – że znajdziemy się w pułapce średniej stagnacji. Że po podwyżkach i umiarkowanym wsparciu budżetów uczelni nastąpi stagnacja, pielęgnowanie stanu jest – lokalnych biznesów, koterii i frakcji. Mamy teraz chwilę, by spróbować wyjść na przeciw nowym potrzebom studentów, społeczeństwa i zmieniającej się sytuacji geopolitycznej. Trwanie w miejscu byłoby objawem lęku i skostnienia, które drogo kosztowałby kolejne pokolenia.

Jako urodzony optymista wierzę jednak, że pozytywne zmiany są możliwe. Wierzę, że powstanie wśród uczelni grupa społeczności otwartych, eksperymentujących z nowymi metodami kształcenia i łączenia pracy z edukacją i – tak! – humanistycznym wychowaniem pro-obywatelskim. Wiem, jak wielki potencjał naukowy i gospodarczy znajduje się w naszym środowisku. Jesteśmy gotowi do zrzucenia skorupy. Jeśli coś nas więzi, to tylko nasze lęki.

Wystarczy chcieć mieć odwagę… What’s Your plan for tomorrow? Are You a leader or will You follow? Are You a fighter or will You cower? I tylko odpowiedzi na te pytania sobie i nam wszystkim życzę na Nowy Rok.

Lobbing i dalsze podziały w cieniu Świąt

Pies Basia z rogami świątecznego renifera

Schyłek roku, wraz z przywróceniem ministerstwa nauki oraz powołaniem nowego składu ministerialnego obfituje w działania lobbystyczne w zakresie nauki. Po wcześniejszym, burzliwym okresie formułowania pomysłów w przestrzeni publicznej, nastał czas przekładania ich na konkretne rady dla Ministra i jego współpracowników. W związku z brakiem doświadczenia w zakresie zarządzania jednostkami naszego sektora, kluczowe znaczenie będzie miało, który z pomysłów nowy skład ministerialny uzna za swoje. Tylko tytułem przykładu – bo przecież wielu spotkań i wpływów możemy się domyślać tylko obserwując ich skutki (już teraz) – kilka słów o przykładowych deklaracjach, korzyściach i niebezpieczeństwach z nich płynących.

Pro domo sua – zacznę od tzw. deklaracji łódzkiej ogłoszonej i spopularyzowanej przez grono historyków zajmujących się głównie dziejami najnowszymi, skupionych wokół Centrum Jerzego Giedroycia Uniwersytetu Łódzkiego, Instytutu Studiów Politycznych PAN, w mniejszym stopniu KUL i UJ. Spopularyzowana drogą cyfrową znalazła wielu zwolenników i zapewne ich liczba będzie dynamicznie rosła. Jej treść składa się z dwóch części – ogólnej i ideowej oraz bardziej szczegółowej – praktycznej. Pierwsza nie powinna budzić specjalnych dyskusji, choć może być uznana za nazbyt partykularną. Wzywa do wolności badań naukowych w zakresie historii, zniesienie dyktatu władz państwowych, stanowienia standardów wsparcia ze strony państwa przez historyków, muzealników, edukatorów, wreszcie wypracowania nowego programu nauczania historii. Tu miałyby się połączyć zarówno historia Polski osadzona na tle historii Europy i historie lokalne. Wreszcie, autorzy i sygnatariusze wzywają do akceptacji pełnej historii Polski – z jej wszystkimi blaskami, ale i cieniami. Pewnie ze szczegółami mógłbym polemizować, ale to detale, na zasadnicze stwierdzenia – pełna zgoda. I chyba trudno byłoby znaleźć badacza, który by polemizował z tymi założeniami. Dobrze, że zostały one klarownie wyartykułowane.

Gorzej wygląda część szczegółowa odnosząca się do naszego sektora. Pod hasłem 'ewaluacja tak – punktoza nie’ pada żądanie unieważnienia list czasopism i wydawnictw służących ewaluacji i wypracowania w dialogu ze środowiskiem naukowym

nowych zasad ewaluacji badań z obszaru humanistyki, nauk społecznych i nauk o kulturze. Zasad w pierwszej kolejności uwzględniających specyfikę tych dziedzin. Obecna sytuacja w tym względzie rodzi bowiem patologie i faktycznie przeciwdziała rozwojowi humanistyki, nauk o społecznych i nauk o kulturze.

To stwierdzenie ma otwarcie charakter lobbystyczny – oddziela wymienione dziedziny od wszystkich pozostałych i domaga się ich specjalnego traktowania. To oczywiście spotka się może z aplauzem zainteresowanych, którzy od lat uważają się za poszkodowanych przez lobby science. Tylko jakie jest uzasadnienie i cel takiego działania? Taki podział wewnątrz środowiska naukowego jest mocno dyskusyjny już choćby dlatego, że praktyki publikacyjne i metodologia badań psychologii eksperymentalnej (nauki społeczne) czy archeologów korzystających z kopalnego DNA (nauki humanistyczne) są równie odległe od historyków i pedagogów jak biotechnologów i fizyków. Co więcej, podobną różnicę można dostrzec między praktykami badaczy antyku i badaczy historii Polski po 1945 r. Dzielenie oceny jakości badań w grupach lobbystycznych może posłużyć polepszeniu sytuacji tej czy innej grupy i wzrostu resentymentu względem niej wśród pozostałych. A to oznacza, że za chwilę wahadło wychyli się w drugą stronę i nowi reformatorzy uderzą we właśnie zreformowany system akcentując jego deformacje. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem wydaje się zastanowienie po co w ogóle dokonuje się ewaluacji? Jakie aspekty aktywności w zakresie nauki i szkolnictwa wyższego w ogóle są cenne dla obywateli w krótkim, średnim i długim okresie? I jak reprezentujący chwilowo obywateli w tym kontekście Minister powinien działać w odniesieniu do wszystkich związanych z sektorem? Osobiście – co wielokrotnie powtarzałem – uważam, że powszechna ewaluacja jakości badań naukowych jest szkodliwa dla jakości badań, bo prowadzi właśnie do prymatu akcji lobbystycznych nad działaniami projakościowymi.

Podobne uwagi miałbym pod adresem pomysłu powołania Narodowego Centrum Humanistyki. Jednostki

przeznaczonej do transparentnego przyznawania grantów naukowych/edukacyjnych oraz dotacji celowych zarówno dla indywidualnych badaczek/badaczy i edukatorek/edukatorów, jak i instytucji podejmujących krytyczną refleksję nad polskim i światowym dziedzictwem kulturowym.

Pomijając zamorskie wzory tej organizacji, czy naprawdę potrzebujemy kolejnej jednostki biurokratycznej, która obsługiwałaby tylko humanistykę? Doświadczenia NPRH wskazują, że to nie jednostka, nie konkurs, ale ludzie decydują o jakości naukowej działalności. Stojące za tymi słowami przekonanie, że NCN krzywdzi humanistów i badaczy z zakresu nauk społecznych zapewne spotkałoby się z protestem przedstawicieli science, że wręcz przeciwnie – za dużo jest środków przyznawanych na 'mało produktywne’ projekty. Podobnie jak w przypadku ewaluacji, także i tu uważam, że lepiej jest zminimalizować środki na biurokrację, uprościć system i korzystać z doświadczeń gromadzonych przez istniejące jednostki, zamiast budować nowe. NCN nie jest idealny w żadnym aspekcie. W panelach nie zasiadają idealni badacze, a recenzji nie wykonują doskonali recenzenci. Ale ma doświadczenie, które warto wykorzystywać, by budować stabilne ramy dla całego sektora. Bo łatwiej wtedy uzyskać porozumienie w ramach całej społeczności, które pomoże negocjować z kolejnymi rządami odpowiednie wsparcie dla wszystkich.

Dzielenie się na mniejsze grupki, choćby szczęśliwe chwilowym poparciem rządzących, nie oznacza niczego dobrego w średnim i dłuższym okresie ani dla grupek, ani dla społeczności.

Ale żeby nie było, że kalam tylko własne gniazdo, kilka zdań o uchwale prezydium PAN dotyczącej listy czasopism punktowanych. Reprezentujący prezydium Prezes PAN postuluje dla bieżącego okresu ewaluacyjnego usunąć wszystkie zmiany wprowadzone w listach czasopism przez ministra Czarnka (ale pozostawić wtręty z późnych czasów min. Gowina?), od 2025 r. wprowadzić nowe listy czasopism oparte wyłącznie na bazie SCOPUS. Ale logicznie najzabawniejszy jest fragment:

Nauki humanistycznie i społeczne nie powinny być traktowane inaczej niż cała nauka w Polsce. Wyjątkiem mogą być konkretne dyscypliny (np. nauki prawne w dziedzinie nauk społecznych albo literaturoznawstwo w dziedzinie nauk humanistycznych).

Dlaczego nauki humanistyczne i społeczne mają zawierać wskazane wyjątki? Skąd to przekonanie wśród członków prezydium (Prezesa PAN?), że akurat te nauki są tak wyjątkowo nienaukowe (non-science), że należy im się inne traktowanie? Skąd zaś przekonanie, że pozostałe są całkowicie tak jakbynaukowe (science-like), że należy je kontrolować listą czasopism Scopus, która z humanities ma niewiele wspólnego? Ba, skąd myśl dzika, by lekceważyć tak jak dotąd to czyniono fakt, że w naukach humanistycznych metodologicznie najważniejszym sposobem publikowania jest ogłaszanie monografii w najlepszych wydawnictwach? Rozdrobnienie publikacyjne promowane przez absolutyzowanie czasopism jak na razie przyczyniło się tylko do zalewu przyczynkami o słabej jakości metodologii w obszarze humanistyki. Tak, jak jestem przeciwnikiem lobbingu usuwającego humanistykę poza nawias nauki – co uważam za tragicznie sztuczny i społecznie wyjątkowo szkodliwy zabieg – tak i zrównywanie żelazkiem praktyk badawczych i publikacyjnych, bez refleksji nad ich skutkami, może skutkować tylko resentymentami.

Przed nowymi władzami nowego ministerstwa ciężkie wyzwania. Życzę im powodzenia. Pierwsze decyzje i deklaracje budzą moje obawy – ale wszystko przed nami. We własnym interesie trzymajmy kciuki, żeby tradycyjne pielgrzymki do ucha ministra nie wyrządziły więcej szkód, niż wyrządziły w poprzednich latach.

A poza tym – trzymajmy się razem, życzliwie myśląc o sobie, z humorem traktując ironicznie chaotyczny świat dookoła. Wesołych Świąt!

Nie minister, tylko uczelnie muszą chcieć zmian

Autor w biblioetce CUL, North Front, piętro 5

Zelektryzowała mnie informacja otrzymana sms-em od koleżanki, że ‘Wyborcza’ opublikowała artykuł o niezbędnych zmianach w szkolnictwie wyższym. Okazało się, że nie artykuł, tylko opinię, nie o zmianach, tylko o ich potrzebie. Dobre i to, każdy głos zwracający uwagę na zapomniane w naszym kraju naukę i uczelnie wyższe w naszym kraju jest ważny.

Prof. Inga Iwasiów przytacza uzasadnione i często powracające opinie o niedofinansowaniu sektora nauki i szkolnictwa wyższego oraz o zaniedbaniu nauczania jako misji uczelni wyższych. Słusznie wskazuje, że zwycięska koalicja nie poświęca uniwersytetom zbyt wiele uwagi. Ale jej diagnoza tego stanu podąża tak dobrze wytyczonymi koleinami, że mija się z podstawowym problemem: dlaczego miałoby być inaczej? Dlaczego politycy opozycji, ale też ich wyborcy mają się przejmować losem polskich uczelni i nauki? Utrzymywanie, że „dobre uczelnie i dobra nauka są nam niezbędne, byśmy mogli realnie uczestniczyć w świecie – bez nich gospodarka, ale też refleksja humanistyczna stają się wtórne, pełnią funkcje podrzędne w świecie wysyconym technologiami”, jest słuszne. Ale skoro tak, to dlaczego ta oczywista oczywistość nie zachwyca ani polityków, ani wyborców?

Inwestycje w naukę zwracają się z nawiązką nie tylko w postaci patentów, start-upów, współpracy z przemysłem. To także kształcenie osób otwartych, kreatywnych, przedsiębiorczych. I przyciąganie do dobrych ośrodków akademickich najaktywniejszych spośród nich. Truizm, który nie tylko w Polsce, ale w całej Europie Środkowej nie przebija się w przestrzeni publicznej. Na pewno zabrakło wyobraźni i odwagi klasy politycznej, by w zamęcie po 1989 r. obok szybkiej modernizacji gospodarki wdrażać inwestycje w modernizację kształcenia. Zabrakło wizji budowy kreatywnej grupy badaczy żyjących w ścisłym związku z najnowszym stanem nauki i efektami wdrożeń. I o ile nie można się dziwić politykom, żyjącym jak jętka czterolatka od wyborów do wyborów, to już naszemu środowisku można.

Czytaj dalejNie minister, tylko uczelnie muszą chcieć zmian

100 kwiatów przekwita

Kończy się nieubłaganie krótka wiosna oczekiwań na nowy porządek w nauce i szkolnictwie wyższym. Oczywiście, oficjalne ogłoszenie personaliów ministry (mniej prawdopodobne: ministra) i zastępców, wraz z ogłoszeniem programowych celów nowej ekipy, może wnieść nowy impuls do dyskusji. Ale chyba powiedziano już prawie wszystko, bowiem w kolejnych wywiadach i felietonach w dziennikach i tygodnikach, na platformach społecznościowych i w dyskusjach mniej lub bardziej otwartych powracają te same tematy. Więcej pieniędzy dla wygłodzonej nauki – tu panuje pełna zgoda. Na szczęście coraz częściej mówi się też o tym, że żeby te pieniądze dostać, trzeba coś zaoferować społeczeństwu. Powraca temat oczekiwań polityków wobec naszego sektora i tęsknota za stabilnym wsparciem dla wspierania modernizacji społeczeństwa i gospodarki. Problem NCN-u także uzyskał dość stabilną zgodę społeczności: to ważna instytucja, choć niepozbawiona wad, która wymaga szerszego wsparcia. Ale nie oznacza to, że nie potrzebuje kontroli i może pewnych zmian. Większość dyskutantów zgadza się także, że ewaluacja dyscyplin w obecnym kształcie jest nie do zaakceptowania. Dla jednych oznacza to konieczność stworzenia nowych zasad oceny, dla innych – po prostu poprawę systemu punktowego.

Czytaj dalej100 kwiatów przekwita

Równość dostępu do edukacji – problemy Francji i Polski

Systematycznie zwiększająca się liczba artykułów zawierających koncepcje reformy sektora nauki i szkolnictwa wyższego. W zasadzie nie ma tu nowych pomysłów, raczej różne miksy zapożyczeń z wcześniejszych propozycji. Czasami z zadumą myślę – dlaczego wypowiadające się osoby, zazwyczaj dobrze umocowane w różnych radach, centrach, uczelniach, tak dzielnie milczały przez minione lata? Jak wyobrażają sobie reakcję polityków, dla których nasz sektor jest może i prestiżowo istotny, ale politycznie, gospodarczo i społecznie pozbawiony znaczenia? Może chodzi o ustabilizowanie własnych pozycji? Umocnienie hierarchii przez dołączenie do wygranego obozu? W sumie – nic w tym nowego i szkoda na to nawet czasu.

Z większą ciekawością zapoznałem się z artykułem poświęconym nierównościom w dostępie do szkolnictwa wyższego we Francji. ONZ wskazał w ramach szerszego przeglądu praw i praktyk w zakresie relacji aparatu państwowego i społeczeństwa na szereg elementów zbieżnych z problemami, które możemy obserwować w Polsce. Wskazano na problematyczne skupienie najlepszych szkół w metropoliach, utrudnienie dostępu dla młodzieży z uboższych rodzin w związku z kosztami utrzymania w metropoliach, ale także czesnym na niektórych uczelniach. Zmniejszanie się, wbrew zobowiązaniom rządowym, wartości środków przeznaczanych na kształcenie w przeliczeniu na jednego studenta. Warto te wskazania odnieść także do sytuacji dzieci w szkołach francuskich. Tu również podkreślano trudną sytuację dzieci z rodzin o trudnej sytuacji ekonomicznej, kłopoty z przemocą w szkołach, zróżnicowanie jakości kształcenia.

Czytaj dalejRówność dostępu do edukacji – problemy Francji i Polski