Rzewna ballada Ministra o tym, że będzie lepiej.

Zrobiłem to specjalnie dla Was, moi Czytelnicy. Z obawami, a następnie z rosnącym zniecierpliwieniem, wreszcie znużeniem przeczytałem wywiad z Ministrem Nauki i Szkolnictwa Wyższego, p. Marcinem Kulaskiem. Streszczając całość: jest kiepsko, ale nie najgorzej. Być może będzie lepiej. Albo i nie. Nie mamy pomysłów, więc będziemy kontynuować to, co robiliśmy do tej pory i co wychodzi nam najlepiej. Wspieramy naszą partię, no i byle do wyborów. A teraz w szczegółach:

  1. Finanse: nie jest dobrze, ale minister finansów zabrał nauce nauce procentowo najmniej (nie wiadomo za bardzo najmniej w odniesieniu do czego, bo na pewno nie w odniesieniu do wszystkich resortów). W przyszłym roku nakłady państwa na naukę to 102% bieżących. Przy obecnej 3% inflacji po bezprecedensowej inflacji lat ubiegłych, gdzie budżet na badania nie rósł w ogóle… Czyli to już nie jest stagnacja, to zwijanie dywanika. Jako remedium pan Minister wskazuje… zakończenie wojny w Ukrainie.

Wtedy będzie można przekierować na naukę część środków, które dziś przeznaczamy na modernizację armii. Polska nadal będzie inwestować w obronność, ale może w nieco mniejszym tempie, co pozwoli złapać oddech także nauce.

Pan Minister nie wspomina, że zbrojenia finansowane są z kredytów, które będziemy spłacać przez wiele lat. Że nie po to rozbudowuje się armię, żeby ją redukować, jak zakończy się – o ile! – wojna w Ukrainie. Że zakończenie tej wojny może oznaczać wzrost zagrożenia dla Polski, bo ta wojna wcale nie musi się dobrze dla Ukrainy skończyć. Że wreszcie zakończenie wojny, o ile będzie dla nas korzystne, spowoduje trudne do przewidzenia turbulencje społeczne i gospodarcze. Czy będziemy obserwować odpływ migrantów, a tym samym dramatyczną zmianę rynku pracy? Czy weźmiemy udział w odbudowie Ukrainy i dzięki zyskom firm wzrośnie zysk skarbu państwa (podatki)? A może drastycznie zmaleją przypływy z Unii, bo ktoś będzie musiał finansować odbudowę zdewastowanego kraju z ogromnymi problemami społecznymi? Gładkie słowa sugerują, że pan Minister nie traktuje poważnie naszej inteligencji jako odbiorców jego słów. I nie ma pomysłu na finansowanie nauki. Wystarczy wskazać, że nawet nie zająknął się, jaki ma – poza obligacjami rządowymi – pomysł na  choćby częściowe zwiększenie finansowania NCN.

Urzekające jest sugerowanie, że inne ministerstwa, na czele z MON, będą mogły przeznaczyć część swoich budżetów na zamawianie badań w naszym sektorze. Otóż te ministerstwa mają swoje działy B+R i swoje lobby w tej kwestii, a nawet jeśli będą czegoś chciały, to nie badań podstawowych. I jeśli ktoś na tym może – trzymajmy kciuki – skorzysta, to uczelnie techniczne i medyczne. O ile. Zdecydowana większość sektora akademickiego nie ma po prostu kompetencji do budowania od ręki gotowych zastosowań wymaganych przez obronność czy gospodarkę. Ba, nie mamy systemu pozwalającego na wdrażanie innowacji. Sieć Łukasiewicz jak była wielkim i nieruchawym tworem – synekurą, tak i nią pozostała. A przecież to ona jest najbardziej predestynowana do włączenia się w życie gospodarcze. Ale na to potrzeba czasu, cierpliwości i systemowych, długofalowych mechanizmów.

2. Inwestycje. Pan Minister nie zamierza ograniczać inwestycji w akademiki, bo jest to sztandarowa obietnica Lewicy. Cieszy się, że dojdą na to kolejne fundusze z budownictwa społecznego, że studenci już dziś dzięki temu będą mieszkać w klimatyzowanych 'jedynkach’ z własnymi kuchenkami i węzłami sanitarnymi. A jednocześnie, że uniwersytety będą musiały utrzymywać niskie koszty wynajmu tych miejsc. I świetnie, tylko jak to się ze sobą ma zbilansować przy realnie malejących nakładach na uczelnie i rosnących kosztach energii i usług? Nowoczesne pomieszczenia, w których kilkuosobowe pokoje zostaną zastąpione pojedynczymi, konsumujące zasoby w stopniu wyższym, niż dotąd, oznaczają, że koszty utrzymania metrażu rozłożą się na mniejszą liczbę użytkowników. Którzy mają płacić niższe składki na utrzymanie. Ergo, uczelnie muszą mieć dodatkowe środki, żeby taki niedochodowy, a wręcz lawinowo deficytowy system utrzymać. W tym systemie im więcej akademików, tym więcej strat. I ja nie mówię, że to źle. Ja się pytam – ale skąd uczelnie mają na to brać pieniądze? Pamiętam, jak narzekano w minionej dekadzie, że buduje się za dużo nowoczesnych laboratoriów i sal wykładowych. Bo ciężko je utrzymać, a i korzyści z badań niekoniecznie od razu wiele. Klimatyzacja w każdym pomieszczeniu jest świetnym przykładem przestrzelenia możliwości udźwignięcia kosztów przez uczelnie, które czasami… wyłączają system wentylacyjny, bo jest zbyt drogi w utrzymaniu. Dziś takie rozumienie modernizacji akademików i zwiększenia ich liczby oznacza od razu straty. I te straty trzeba by chyba zabezpieczyć nakładami na szkolnictwo wyższe. Chyba, że nie, że uczelnie same będą musiały wypracować środki na pokrycie strat. Na przykład zmniejszając nakłady na badania. Już i tak śmiesznie niskie.

3. Studenci. Otóż studentów będzie mniej, więc należy im zapewnić wygodniejsze warunki studiowania, by przyciągnąć ich na studia a potem zachęcić do zostania na nich. Czyli student studiuje tam, gdzie mu wygodnie. Nie tam, gdzie wymaga się wysiłku, by w rezultacie przygotować młodego człowieka do życia w społeczeństwie, którego rozwój ekonomiczny jest nieprzewidywalny, społeczny podlega licznym kryzysom, a technologiczny wystawia na próbę nasze dotychczasowe modele reagowania na kryzysy. Moim zdaniem to jednak obraźliwe dla studentów. Może i część szuka najwygodniejszych akademików i najniższych wymagań. Może i rację mają dyrektorzy i dziekani wymagający przepuszczania studenta za pokazanie się na zaliczeniu. Ale jestem przekonany, że to nie oni – a myślę, że nie jest ich dziś wielu – powinni być naszym celem. Bo długofalowo taka polityka edukacyjna oznacza dalszy upadek znaczenia szkolnictwa wyższego jako gwaranta rozwoju cywilizacyjnego i kulturowego społeczeństwa. A w konsekwencji brak jakiegokolwiek argumentu za łożeniem na ten sektor przez społeczeństwo. Jeśli chcemy kształcić ludzi szukających wygody, a nie wiedzy, umiejętności i społecznego kręgosłupa etycznego, to wystawiamy sobie marne świadectwo.

4. Zmiany w prawie. Kolejny raz wraca rządowa ustawa o PAN. Kolejny raz wraca nowa ewaluacja. Kolejny raz minister mówiąc o nowelizacji ustawy o szkolnictwie wyższym mówi o ograniczeniu pozycji rektora, wzmocnieniu senatów, sugeruje likwidację rad uczelni. Moim zdaniem to drugorzędne kwestie, które niczego w naszym sektorze nie zmienią. Naszą podstawową bolączką jest brak konstruktywnej relacji z otoczeniem społecznym, brak zakorzenienia sektora (nie dyscyplin, zespołów, badaczy) w nauce ogólnoświatowej w ścisłym związku z relacjami z otoczeniem społecznym; brak kultury i etyki pracy uzasadniających żądanie zwiększania nakładów na nasze sektor. Pieniądze nie są przecież kawałkami papieru zrzucanymi z rządowego samolotu. To jest miernik czasu, jaki podatnik ze swojego życia przeznacza na wsparcie państwa i społeczeństwa. Jeśli żądamy, żeby podatnicy poświecali dla nasz więcej ze swojego życia, dla nas, a nie na opiekę medyczną nad sobą, nie na emerytury i renty, nie na wykształcenie dzieci lub na obronę przed wrogiem, to jak, na boga, chcemy to argumentować? Że akademia zamiast knuć w stronnictwach nad wyborami rektorów będzie knuć nad wyborami senatorów i rektorów? Że zamiast liczyć punkty według listy Czarnka będzie ciułać według listy Kulaska dorzucając papierowe świadectwa zaangażowania w popularyzację?

Lasciate ogni speranza. Doceniam szczerość pana Ministra. Jego resort nie ma pomysłów ani dla zarządzanego przez siebie sektora, ani dla społeczeństwa i nie ukrywa tego. Może jednak ta szczerość pobudzi naszych lobbystów do czegoś więcej, niż pisania kolejnych listów protestacyjnych? Obawiam się, że szanse na to są małe. Ale kryzys, a rysuje się on bardzo wyraźnie, to dobry moment, by wprowadzić głębokie, systemowe zmiany. Szczerze do nich zachęcam. Czas spokoju, tak upragniony, w momencie kryzysu oznacza dalsze obsuwanie się.

Do tego jednak trzeba wiedzy, odwagi i… pracy.

PRACY!!!!