Pieniądze nie mierzą nauki, bez społeczeństwa nie ma akademii

W jednym nasze Ministerstwo odniosło bezapelacyjny sukces – ostatecznie przekonało wszystkich zainteresowanych, że pieniądz rządzi światem. Skutkiem absurdalnej szarży Ministra i Premiera na prof. Barbarę Engelking i stających w obronie wolności badań koleżanek i kolegów stało się wspólne wystąpienie organów samorządu akademickiego na poziomie ogólnopolskim oraz lokalnym. Ruch zacny i nie widziany od dawna. Ale w tej beczce miodu jest dla mnie coś więcej niż tylko łyżka dziegciu. Bo zdecydowana większość deklaracji, ale i artykułów prasowych podkreślała jako niezwykłe barbarzyństwo Ministra, że chce odebrać finansowanie lub finansowo karać instytucje naukowe. Tak, jakby tego nie robił od początku swojej kadencji. Nie, dla mnie ważniejsze było wystąpienie urzędników państwowych nieposiadających kompetencji merytorycznych przeciwko wolności badań, urzędników narzucających linię prowadzenia badań ze względów ideologicznych.

Finanse to rzecz wtórna, bo z arbitralnym charakterem ich dzieleni zderzyliśmy się już dawno, ostentacyjne uczekowienie systemu szkolnictwa skulonizowało całe myślenie o nauce. Pieniądz jako wartość zdaje się przesłaniać właściwe wartości, których realizacja może doprowadzić do zwiększenia wsparcia finansowego dla naszego akademickiego świata. Wraz z malejącymi zasobami narasta bezwzględność walki o nie i obsesyjne o nich myślenie – czemu też trudno się dziwić. Ostatnie konkursy NCN przynoszące poziom sukcesu poniżej 10% nie są dobrym prognostykiem dla nikogo. Wobec braku środków w ogólnych budżetach jednostek będzie rosła liczba aplikacji grantowych (gdzieś trzeba szukać środków), które nakładać się będą na powtarzane aplikacje z poprzednich konkursów, co wraz z inflacją podnoszącą koszty projektów ostatecznie doprowadzi przy braku podnoszenia budżetu NCN do dalszego zmniejszania się liczby przyznanych grantów. Większość badaczy chcących prowadzić badania – bo to w przytłaczającej większości oni piszą projekty – będzie musiała podjąć decyzje proste, ale dla naszego społeczeństwa bardzo złe w skutkach: szukać innego zawodu, emigrować lub brać drugie etaty, zlecenia i tak próbować realizować swoje naukowe marzenia. Ci, którzy nie prowadzili i nie prowadzą badań, mogą tylko odczuwać satysfakcję – kolejny raz okazuje się, że wysiłek i ambicje w naszym systemie są jedynie wysoce szkodliwe dla zdrowia.

Trzeba uderzyć się we własną pierś – ale czemu podatnik ma nam dać więcej pieniędzy? Czym chcemy go do tego przekonać? Absurdalnie manipulowanymi kategoriami jakości badań naukowych? Stałym obniżaniem progów rekrutacyjnych, ba, zupełnym znoszeniem jakichkolwiek progów, byle tylko zachęcić do studiowania kogokolwiek? Naszym lękiem przed zabieraniem stanowczego głosu w kluczowych sprawach dla całego społeczeństwa, dla funkcjonowania państwa jako wspólnoty równej dla wszystkich obywateli bez względu na wyznanie, płeć, wiek, kolor skóry, preferencje seksualne…? Szukanie leku na problemy finansowe sektora w arbitralnym żądaniu zwiększenia udziału PKB przypadającego na jego finansowanie, połączone z sugerowanym konkursowym wspieraniem centrów doskonałości jest opowieścią miłą, ale przecież kompletnie oderwaną od rzeczywistości. Forsowne zbrojenia i rozbudowane programy socjalne, świadome głodzenie przez Partię sfery budżetowej jako sposób na hamowanie inflacji, co musi doprowadzić w przyszłości dla masowego zwiększenia nakładów na wynagrodzenia budżetówki, jeśli będziemy chcieli przynajmniej zachować poziom usług publicznych, czekająca nas modernizacja sektora energetycznego i bliżej nieokreślone skutki wdrażania AI w gospodarce oraz zapaści demograficznej społeczeństwa – można mnożyć sypiące się i kosztowne elementy naszego państwa, w porównaniu z którymi potrzeby naszego sektora nie budzą szczególnych emocji.

A nie budzą, bo – powtórzę to – dajemy się zwieść politykom, którzy wmówili nam, że dla akademii pieniądz to najważniejsza wartość. Pieniądz to narzędzie, środek, ale żeby uzyskać go nie z łaski polityków, lecz wskutek jasnego głosu społeczeństwa, to my musimy pokazać, co chcemy zaoferować w zamian za ten pieniądz? Kulturę? Proszę bardzo, gdzie są te żywe ośrodki życia kulturalnego, których rdzeniem są uczelnie wyższe lub jednostki PAN, które promieniują nie na 100-200 osób w siedzibie uczelni, lecz na województwa, jeśli już nie kraj? Wdrożenia w gospodarce? Świetnie, ale gdyby nagle cały nasz sektor zniknął, a bezrobotni pracownicy zostali włączeni do nielicznych oddziałów B+R, to czy nasza gospodarka by upadła, a przynajmniej się zachwiała? Edukacja – jak najbardziej, tylko patrząc na wybory polityczne deklarowane przez młodych można się zawahać, czy nasza nauka logicznego myślenia poszła w dobrą stronę. Nie, w sytuacji ciężkiego kryzysu naszego sektora warto postawić nie tyle pytanie o to, ile pieniędzy potrzebujemy, ale co chcemy zaoferować i jak w związku z tym chcemy doskonalić naszą ofertę?

Nie widzę żadnego pożytku w kolejnej ewaluacji jakości badań wszystkich podmiotów naszego sektora. Wielokrotnie powtarzałem: to tylko przyśpiesza i wzmacnia działania lobbistyczne i ośmiesza samą ideę. Skoro mamy w ustawie trzy ścieżki karier zawodowych nauczycieli akademickich (naukową, naukowo-dydaktyczną i dydaktyczną), dostosujmy do tego cały system. Niech uczelnie same się opowiedzą, czy chcą być przede wszystkim dydaktyczne, dydaktyczno-wdrożeniowe, naukowo-wdrożeniowe czy naukowe. Tylko w ostatnim przypadku poziom jakości badań – odnoszony do poziomu światowego – ma sens. W pozostałych liczą się jakość kształcenia oraz umiejętność pośredniczenia w transferze kultury, wiedzy i technologii. Niech uczelnie doskonalą się w tym, co jest przydatne otoczeniu i w czym są dobre. Wtedy, gdy korzyści będą realnie odczuwalne przez wszystkich, nikt nie będzie oponował, że warto dofinansowywać szkoły medyczne, by kształciły najlepszych lekarzy, a politechniki, by modernizowały gospodarkę i kształciły kreatywną elitę techniczną kraju. Każdy z nauczycieli akademickich kto ma chęć prowadzić badania, niech aplikuje o granty, niezależnie od typu uczelni. Ale po co do tego zmuszać systemem punktów i deficytem finansów tych, którzy nigdy nie będą chcieli lub nie będą w stanie prowadzić badań zmierzających do jakości porównywalnej z poziomem światowym?

Uważam, że nie warto postulować kolejnych, głębokich zmian systemu. Szkoda na to energii, lepiej wprowadzić zmiany odciążające od biurokracji i wspierające misje każdej z uczelni według jej woli. Szkoda czasu na użalanie się nad sobą i wymyślanie kolejnych rozwiązań, które będą polegać na jeszcze bardziej skomplikowanym i restrykcyjnym dystrybuowaniu skromnych resztek z rządowego stołu. Uprośćmy mechanizmy, dajmy uczelniom decydować, kim chcą być dla dobra otoczenia społecznego i wprowadźmy rozwiązania ułatwiające wspieranie – także , a może głównie finansowo! – przez otoczenie misji uczelni i jednostek badawczych.

Pieniądz to tylko środek, naszym celem powinno być współtworzenie racjonalnego, otwartego społeczeństwa. A do tego my sami musimy się przyłożyć. Chyba nieco bardziej, niż do tej pory.