Nauka w czasach zarazy

Od czwartkowego poranku wszyscy żyjemy sytuacją na Ukrainie. Niezmiernie cieszy, że całe polskie środowisko akademickie mówi w tej sprawie jednym głosem: rosyjska agresja jest zbrodnią, złamaniem podstawowych norm obowiązujących w relacjach międzynarodowych. Ważnym był wspólny głos KRASP, RGNiSW, PAN, KREPUZ, organizacji doktoranckich i studenckich. W środowisku Wrocławia i Opola zabrzmiał głos KRUWiO. Uczelnie w całej Polsce organizują szeroki wachlarz działań charytatywnych wspierających zarówno napadnięty kraj i naród, jak i naszych koleżanki i kolegów – ukraińskich badaczy, nauczycieli akademickich i studentów. Z punktu widzenia życia naukowego moją uwagę przykuwa przyszłość, a właściwie dwa w niej aspekty – współpracy i jej odmowy.

Ten pierwszy aspekt wydawał mi się oczywisty zawsze, ale nie zawsze znajdował swoje właściwe miejsce w obejmujących nas politykach. Agresja Rosji kolejny raz dowiodła, że naczelna zasada polityki w systemach opartych o strach i podejrzliwość, mimo zmian technologicznych nie uległa wielkiej zmianie: silniejszy musi zdominować słabszego. Siła jest celem samym w sobie, gwarancją i uzasadnieniem władzy. W tej optyce słabszy może być tylko poddanym, nigdy partnerem, bo jako partner może się stać zagrożeniem przygotowując spisek wspólnie ze stroną trzecią. Polityka, tak krajowa jak i międzynarodowa była zawsze obecna w formowaniu życia naukowego. Nauka wspiera gospodarczy, a często także militarny potencjał krajów – gospodarzy. W tym kontekście trzeba spojrzeć na lekcję płynącą z sytuacji na Ukrainie – narodowa samotność jest zachętą do zdominowania przez ekspansywne, skupione na sobie organizmy. Przeciwwagą może być tylko ścisła, możliwie jak najściślejsza współpraca, która w równym stopniu wzmacnia wszystkich. Wspólna przestrzeń edukacyjna, kształcenie międzynarodowe z jednym dyplomem kilku uczelni, projekty co do zasady łączące badaczy z różnych krajów, wdrożenia oparte o współpracę firm i uczelni z różnych krajów Unii Europejskiej – tak według mnie musi wyglądać przyszłość, jeśli Europa ma mieć odwagę i potencjał stawić czoła nie tylko Rosji, ale też Chinom i nie stać się podmiotem zdominowanym przez USA. I niby od lat to wiemy, ale i tak dalej mamy nadzieję, że będzie, jak było, że granice narodowe można dalej kultywować, bo sojusze militarne wystarczą. Uważam, że to błąd. Bez wspólnych więzi kulturowych, bez doświadczenia jedności w wymiarze edukacyjnym młodych ludzi i korzyści gospodarczych ponad granicami, współpraca oparta o zagrożenie wkrótce osłabnie. Zapomnimy lekcję wojny, bo łatwiej będzie znów pozamykać się w swoich domach. A wielcy nie przestaną rosnąć, zagrożenie nie minie, gdy zamkniemy oczy.

Z tym ściśle łączy się drugi aspekt – wykluczenia. Czy widząc siłę agresora powinniśmy współpracować z jego jednostkami naukowymi? Mam mieszane uczucia w tym zakresie. Z jednej strony wierzę w międzynarodowy, globalny charakter nauki. Chciałbym wierzyć w jej apolityczny charakter – ale tu moja wiara już nie jest tak silna. I z tego rodzi się niepewność – czy nasi fizycy, chemicy, mikrobiolodzy, informatycy, ale też specjaliści od komunikacji, obróbki informacji w tym obrazów powinni ściśle współpracować z tymi ośrodkami w Rosji, które popierają politykę prezydenta Putina? Bussiness as usual? A jeśli ich badania i współpraca wzmocnią militarnie agresora? Jeśli poprawią jego zdolności do szerzenia dezinformacji i manipulacji społeczeństw demokratycznych? Czy możemy wziąć za to na siebie odpowiedzialność? Uniwersytet Wrocławski wydał przed I wojną światową wielkiego chemika, prof. Fritza Habera, który był twórcą gazów bojowych użytych w czasie I wojny światowej. A jeśli efekty naszej współpracy z akademikami Rosji lub Chin powrócą do nas jako skierowana ku nam lub naszym przyjaciołom broń?

Chciałbym być dobrze zrozumiany – uważam, że nauka jest absolutnie pierwszorzędną płaszczyzną do szerzenia ideałów wolności, otwartości, racjonalności. Wartości kluczowych dla demokracji i pokojowego współistnienia. Nie chciałbym zamienić otwartego świata opartego na zaufaniu w świat pozamykanych ulic, spoza murów których będziemy wyglądać z rzadka i ostrożnie. Politycy obłąkani mogą zdarzyć się w każdym kraju. Ale do współpracy, w której dzielimy się tym, co najcenniejsze dla nas, potrzeba wspólnoty wartości. I chyba o nią właśnie, zarówno wewnątrz naszych wspólnot, jak i w relacjach poza nimi, trzeba się upomnieć. Dziś takim sprawdzianem wspólnoty jest potępienie agresji i wyrzeczenie wojny jako narzędzia polityki. Na ten gest zdobyło się wielu naukowców rosyjskich. Ale żadna z uczelni.