Kryzys – okazja do stagnacji czy zmiany?

Przewodniczący KRASP, prof. Arkadiusz Mężyk wystosował do Premiera Mateusza Morawieckiego list z wyliczeniem zwiększenia kosztów funkcjonowania instytucji szkolnictwa wyższego z tytułu wzrostu cen energii, podwyższenia płacy minimalnej i usług. Zwrócił też uwagę Premierowi na pauperyzację pracowników naszego sektora, na niedotrzymywanie obietnic utrzymania podwyżek płac, na inflację która pochłonęła już poprzednie podwyżki. Wreszcie, podkreślił narastające, wysoce negatywne nastroje wśród pracowników uczelni. Tak się złożyło, że czytałem to świeżo po lekturze wypowiedzi wiceministra Nauki i Edukacji, Wojciecha Murdzka dla Forum Akademickiego – Budżet na spokojne funkcjonowanie. Nie chciałbym dyskutować z jego treścią, bo niewiele to zmieni. Zwróciłbym jednak uwagę na kierunkowe elementy w tej wypowiedzi:

Doszło do pewnego spłaszczenia przy podziale środków budżetowych między podmioty. Kierowaliśmy się zasadą, że jeśli mniejszym uczelniom, obracającym stosunkowo niedużymi środkami, odmówimy pomocy w tych trudnych czasach, to może być to dla nich katastrofa, wręcz zagrożenie dla normalnego funkcjonowania. Więksi, rezygnując z niektórych rzeczy, poradzą sobie. (…) Pamiętamy, że w wyniku ubiegłorocznej nowelizacji budżetu państwa udało się pozyskać na rzecz nauki dodatkowy miliard złotych, z czego 900 milionów przeznaczono na inwestycje w szkolnictwie wyższym, a 100 milionów na Sieć Badawczą Łukasiewicz. (…) Trzeba pamiętać, że polska nauka ma całkiem dobrą pozycję w świecie, nie mamy się czego wstydzić. Najlepsze dyscypliny są w pierwszej dwudziestce, czyli na lepszych pozycjach niż gospodarka. A wyniki te osiągamy stosunkowo tanim kosztem, czyli przy pomocy niewielkich nakładów. (…) Padały kiedyś deklaracje, ile procent PKB wydamy na naukę za 5 czy 10 lat. Dziś w kraju nie mamy takich planów, ale celem dalekosiężnym Unii Europejskiej jest poziom 3% na B+R. Tu jest kwestia metodologii liczenia tego wskaźnika. Dzisiaj są tacy, którzy przekraczają ten poziom, ale i tacy, którzy cieszą się, że doszli do poziomu 1% z 0,6%. U nas te nakłady wynoszą ostatnio 1,3%, ale zwracam uwagę, że to łączne nakłady budżetu i gospodarki. Do celu daleka droga. Mamy go przed oczami, lecz rzeczywistość jest, jaka jest. (…) Ten budżet nie gwarantuje środków na podwyżki. Dyskutujemy o pewnym ich modelu, jednak nie planujemy odchodzić od powiązania minimalnych wynagrodzeń poszczególnych grup nauczycieli akademickich z minimalnym wynagrodzeniem profesora. Mamy też kwestię poruszania się w systemie grantowym: jedni naukowcy są w tym znakomici i mają wysokie dodatki do płacy za realizację projektów naukowych czy edukacyjnych, inni pracują bez grantów, ale przecież prowadzą badania i dydaktykę za swoje podstawowe płace.

Od momentu objęcia urzędu w Ministerstwie Edukacji i Nauki przez obecnego Ministra, Przemysława Czarnka, zmienił się dość radykalnie cel polityczny finansowania szkolnictwa wyższego. Zamiast nastawienia na jakość wskazano konieczność wyrównania rzekomo gorszej sytuacji części ośrodków i środowisk względem rzekomo faworyzowanych przez uprzednie władze ośrodków i środowisk. Rezultaty tej polityki i zapowiedź jej kontynuacji słychać w wypowiedzi ministra Murdzka. Nie należy spodziewać się w tym roku zmian, może pojawią się one w roku przyszłym. Pamiętając zmiany w mechanizmie ewaluacji i to, że to Minister będzie ostatecznie ustalał jej wyniki, nie mam jednak wątpliwości, że i tu będzie rządzić zasada wyrównania. O ambitnych celach chyba powinniśmy zapomnieć, a przynajmniej nie nastawiać się na ich formułowanie. Czas pandemii i kryzysu gospodarczego ma być czasem spokoju, czyli kontynuacji dotychczasowego funkcjonowania skorygowanego o stanowcze wspieranie poszkodowanych wcześniejsza polityką ośrodków, być może też ograniczanie aktywności pozyskujących granty i za swoją pracę otrzymujących z nich wynagrodzenia. Stabilność – czy stagnacja? I czy jest to dobra polityka na czas kryzysu?

Osobiście bliższe mi jest przekonanie, że kryzys wymaga działań dostosowujących, które umożliwią jak najszybszy wzrost, a przynajmniej przełamanie jego przyczyn. Czy niskie nakłady państwa są główną przyczyną słabej oceny naszego sektora przez społeczeństwo? Niskiej wydajności w pozyskiwaniu międzynarodowego finansowania? Skromnego udziału w formułowaniu przełomowych, a przynajmniej wpływowych w skali światowej nauki teorii lub badań rozwijających te teorie? Bo w takich zjawiskach upatrywałbym realnego kryzysu naszej akademii. Sprawa nakładów państwowych – ważna, powinna być z nimi ściśle skorelowana, jeśli chcemy realnie mieć możliwość rozwijania badań w skali świata i na światowym poziomie wspierania naszego społeczeństwa. W obu przypadkach liczy się jakość. Nie ilość szkół wyższych, nie liczba studentów, z pewnością nie liczba punktów ewaluacyjnych. Komisja Europejska wydała EU RD Survey dla 2019 r., a więc dla okresu sprzed epidemii. Wśród różnych wskaźników zaangażowania środków w badania i rozwój znalazło się pytanie zadane ankietowanym firmom europejskim o nakłady B+R w poszczególnych krajach. Spośród 115 firm każda mogła wskazać po 3 lokacje. Na Polskę padły 3 wskazania firm zewnętrznych, żadnej lokalnej. W tym samym czasie na Niemcy oddano ponad 40 głosów, z czego połowa firm krajowych, połowa spoza Niemiec (s. 33). To ważne, bo badania wskazały, że większość firm koncentruje wydatki B+R w miejscu, gdzie jest ich kwatera główna, w kraju macierzystym. Polska ma niewielką siłę przyciągania firm z zewnątrz do lokowania tu działań B+R. Gorzej, polskie firmy nie inwestują w B+R w Polsce. Nie możemy się jednak łudzić, że przyciągniemy sektor B+R taniością pracy polskich badaczy. Przeciwnie, zarówno wsparcie państwowe jak i niski koszt pracy badaczy były nisko wartościowane wśród czynników, które firmy wskazywały jako decydujące dla podjęcia decyzji o lokowaniu inwestycji B+R (odpowiednio 49% i 15%). Bezwzględnie na pierwszym miejscu była doskonałość lokalnych badaczy (prawie 90% odpowiedzi, s. 34).

Zwracam na to uwagę, bo – co zawsze podkreślam – źródłem przyszłości społeczeństw europejskich będzie doskonałość i oryginalność wytwarzanej wiedzy, zaufanie do niej i umiejętność jej twórczego i jak najszerszego rozwijania i implementowania. Potrzebujemy zatem doskonałości badawczej, ale też odpowiedniego klimatu społecznego, by w innowatorach, ludziach twórczych, budujących pomosty między nauką a biznesem oraz nauką i społeczeństwem widziano osoby godne szacunku, także – godziwie pozyskujące swoje wynagrodzenia. Wciąż dalecy jesteśmy od takiego stanu. Czy stać nas w takiej sytuacji dziś na polityką 'wyrównywania’ nakładów na uczelnie, dyscypliny, specjalności bez ich jakościowego warunkowania? W Niemczech – przy 83 mln ludności – działa 416 szkół wyższych. Tyle samo w Wielkiej Brytanii (67 mln mieszkańców). W Polsce – przy 38 mln obywateli i liczba ta będzie raczej spadać – szkół wyższych jest 355. We Francji – 67,3 mln mieszkańców – 165 szkół wyższych. I pomimo to, choć żyjemy w przekonaniu, że mamy bardzo wysoki wskaźnik osób z wyższym wykształceniem (różnego typu) – na tle krajów Unii Europejskiej wśród osób w wieku produkcyjnym ten odsetek jest wciąż poniżej średniej (46,6% w Polsce, 48% w całej EU, 49,4% w strefie euro). W Niemczech ten sam wskaźnik wynosi ponad 50%, w Wielkiej Brytanii niemal 60%, we Francji 55,5%. Liczba szkół na mieszkańca nie przekłada się na efektywność kształcenia. Interesującym przykładem finansowania nauki i szkolnictwa wyższego i efektów rozwojowych są Czechy. Kraj liczy sobie 10 mln mieszkańców, ma 61 uczelni wyższych. Ale w relacji między nakładami B+R a liczbą badaczy na milion mieszkańców lokuje się dwa razy wyżej, niż nasz kraj. Również pod względem liczby badaczy na milion mieszkańców Czesi wyprzedzają nas dwukrotnie. Mimo, że w przeliczeniu liczby szkół na milion mieszkańców (ok. 6) pozostają za nami (ok. 10) daleko w tyle. Zatem – rozdrobnienie i wyrównanie, czy koncentracja i jakość?

Nie twierdzę, że mam gotowe odpowiedzi na kluczowe pytania związane z finansowaniem naszego sektora w kontekście troski o przyszłość nas i naszego kraju. Ale mam obawy, że stabilizacja wielkości i zasad finansowania naszego sektora w czasach kryzysu może oznaczać zapaść w momencie, gdy inni będą z niego szybko i z sukcesem wychodzić. Pisałem o tym wiele razy, ale co tam, powtórzę się – bez nacisku na jakość i innowacyjność zmienimy się w kraj realizujący za skromne wynagrodzenie zewnętrznie wytwarzane pomysły. Wciąż mamy szansę tego uniknąć. Ale wątpię, czy uda się to poprzez ucieczkę od wnikliwej oceny sytuacji, w której jesteśmy dziś.