Polityka, patriotyzm i przegłosowana nauka

Muszę przyznać, że mocno mną, jako historykiem i naukowcem wstrząsnęło wczorajsze głosowanie na posiedzeniu Sejmu nad Uchwałą w sprawie dochodzenia przez Polskę zadośćuczynienia za szkody spowodowane przez Niemcy w czasie II wojny światowej. Przypomnę główne, historyczne tezy tego dokumentu. Emocjonalne, demagogiczne i wewnątrzpolskie polityczne wypowiedzi pomijam, bo nie one mną poruszyły. Ale odwołania do historii – jak najbardziej.

Nie ulega wątpliwości, że 'Agresja niemiecka, okupacja Polski przez Niemcy oraz systemowe ludobójstwo spowodowały ogrom krzywd, cierpień, a także strat materialnych i niematerialnych. Okrucieństwa okupacji niemieckiej w stosunku do ludzi przybierały najróżniejsze formy: zniewalania, pracy przymusowej, rabunku dzieci, okaleczania, gwałcenia i mordowania dzieci, kobiet i mężczyzn – obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. Zacierano także ślady ludobójstwa i zbrodni wojennych’. Szczerze mówiąc – czy ktoś temu przeczy? Czy ktoś w Polsce tego nie wie? Czy może politycy niemieccy tego nie wiedzą? Według moich doświadczeń i wiedzy – jest to powszechnie akceptowane i nikt nie kwestionuje tych stwierdzeń. A jeśli nie dość wyraźnie o tym uczy się w Niemczech, zbyt rzadko o tym mówi i przypomina – trzeba wypracować odpowiednie standardy, przeznaczyć na to trwonione na różne instytuty środki, zamiast uchwalać pompatyczne dokumenty. Ba! Prosta kwestia – 4 tom podręcznika niemiecko-polskiego dotyczący II wojny światowej i jej skutków, opracowany wspólnie przez historyków niemieckich i polskich, jest już użytkowany w szkołach niemieckich. Ale nie w Polsce, gdzie ministerialni recenzencie przyznali mu negatywne opinie. A szkoda, bo dzieci z obu krajów mogłyby poznać wspólną wersję narracji o II wojnie światowej.

Dalej jest jednak dużo gorzej.

Rzeczpospolita Polska nigdy nie otrzymała rekompensaty za straty osobowe oraz materialne spowodowane przez państwo niemieckie. Nigdy nie otrzymała też zadośćuczynienia za ogrom krzywd wyrządzonych polskim obywatelom.

To jest po prostu nieprawda. Jako rekompensatę w ramach porozumień zawartych w Poczdamie wskazano część reparacji przyznanych ZSRR. Które Polska otrzymywała. Że nie w pełnej wartości świadczeń ustalonych w porozumieniach, że ta wartość nie gwarantowała pokrycia strat i krzywd – to już zupełnie inna kwestia. Dla jasności – żaden kraj, któremu w Poczdamie przyznano prawo do reparacji nie pobrał ich od Niemiec w pełnej wartości. Po prostu gospodarka RFN i NRD tego nie wytrzymały i wszystkie mocarstwa zaprzestały ich pobierania, by nie doprowadzić do destabilizacji Niemiec tak, jak stało się to w wyniku reparacji pobieranych po I wojnie światowej. Czy dostaliśmy więc tyle, ile powinniśmy? Absolutne nie. Bo za ten ogrom cierpienia zgotowanego obywatelkom i obywatelom Polski przez hitlerowskie Niemcy nie można się wypłacić. Wszystkich, którzy chcą bliżej zapoznać się z problematyką dochodzenia i wypłaty odszkodowań dla polskich obywateli poszkodowanych przez III Rzeszę zachęcam do lektury stosownej, klasycznej publikacji.

Idźmy dalej:

Sejm Rzeczypospolitej Polskiej oświadcza, że należycie reprezentowane państwo polskie nigdy nie zrzekło się roszczeń wobec państwa niemieckiego. Twierdzenie, że roszczenia te zostały prawomocnie wycofane lub przedawnione, nie ma żadnych podstaw – ani moralnych, ani prawnych.

Takie stwierdzenie oznacza, że podpisane w 1953 r. przez rząd PRL zrzeczenie się reparacji nie jest obowiązujące zdaniem obecnych polityków demokratycznej Polski. Ergo – wszystkie akty dyplomatyczne z okresu 1944-1989 nie są obowiązujące? Czy też wszystkie akty prawne władz, które nie były należytą reprezentacją Polski? Co z reformą rolną? Dekretem nacjonalizacyjnym? Porozumieniami dotyczącymi granic (nie tylko z Niemcami wszak graniczy nasz kraj)? Stwierdzenie, że zobowiązania z 1953 r. nie mają żadnych podstaw prawnych jest bardzo odważne. Także dlatego, że Biuro Analiz Sejmowych dysponowało zamówioną przez siebie analizą prof. Cezarego Miki, która wprost wskazywała, że wręcz przeciwnie, Polska w sposób wiążący prawnie zrzekła się prawa do dalszej wypłaty reparacji. Opinii nie załączono do dokumentów przedłożonych posłom w trakcie procesu legislacyjnego. Ale o tym, że tak jest, mówiono także w prasie wielokrotnie.

Zupełnym humbugiem jest stwierdzenie

Wysiłkiem wielu uznanych ekspertów oszacowano straty poniesione wskutek agresji niemieckiej na Polskę w latach 1939–1945.

Rozumiem, że chodzi o tzw. raport posła Mularczyka. Sugestia, że ma on stanowić

’punkt wyjścia do prowadzenia stosownych rozmów bilateralnych, które winny zostać uwieńczone właściwą reakcją Rządu Republiki Federalnej Niemiec, czyniącą zadość wymogom sprawiedliwości i prawdy’

powoduje, że cierpnie mi skóra. To nie jest opracowanie naukowe, co przyznaje sam poseł Mularczyk w tymże opracowaniu i co każdy, znający zasady warsztatu naukowego, powinien stwierdzić nawet po przekartkowaniu jednego tomu. Ta publikacja jest ciekawym materiałem źródłowym dla przyszłych historyków dziejów nam współczesnych. Być może jego fragmenty mogłyby być interesującym materiałem popularnonaukowym. Ale pod żadnym względem nie jest to materiał naukowy, który może stanowić punkt wyjścia do poważnych rozmów o II wojnie światowej i zbrodniach popełnionych w jej trakcie. Po prostu dlatego, że zostanie odrzucony ze względów metodycznych, jeśli takie rozmowy będą traktowane poważnie, lub przyjęty z założeniem, że te rozmowy wcale nie dotyczą meritum, a są jedynie kolejnym fragmentem niekończącego się theatrum na potrzeby czyichś wyborców. Nie wiem, która wersja jest dla mnie, jako Polaka, bardziej zawstydzająca.

Niemal wszyscy posłowie poparli tę uchwałę. Chwała posłankom Zielonych, które zagłosowały przeciw. Ze smutkiem stwierdzam, że gra polityczna – Partii, by szantażować patriotyzmem opozycję, opozycji, by wytrącić tę broń z ręki Partii – przeważyła nad przywiązaniem do podstawowej wartości każdego obywatela państwa demokratycznego – przywiązaniu do dochodzenia prawdy. Bez tego nie da się podejmować racjonalnych decyzji i zapewnić powagi i bezpieczeństwa naszego kraju.

Ta uchwała jest zła z wielu powodów, ale dla mnie jako historyka jest przerażającym przykładem rażącej i w pełni świadomej pogardy dla nauki, dla standardów dochodzenia do prawdy, jaką zaprezentowali ci wszyscy, którzy ją przygotowali i polecili głosować za jej przyjęciem. Wbrew prawdzie zrelatywizowano powojenny porządek międzynarodowy. I jeśli jutro lub pojutrze jakaś nacjonalistyczna partia w Niemczech powie, że zgadza się, że należycie reprezentowane państwa nie brały udziału w podpisywaniu porozumień w Poczdamie, w związku z czym są one nieważne – to będzie to wina polskiego Sejmu. Otworzono furtkę do relatywizowania prostych faktów, bez oglądania się na wielokrotnie powtarzane twierdzenia ludzi, którzy całe życie poświęcili na badanie tego zagadnienia. Zrobili to zgodnie posłowie Partii i opozycji, przy aktywnym współudziale BAS.

Spodziewam się, że za tydzień przegłosowane zostanie unieważnienie praw fizyki powodujących wypadki lotnicze, a za dwa – kto wie? – praw ekonomii, co będzie przecież już tylko formalnością.

Bo kampania się rozkręca i trzeba ją wygrać za każdą cenę. Naprawdę?

Na froncie kontrrewolucji

Chciałem się dowiedzieć, jaka jest – zdaniem Ministerstwa i Ministrów – przyszłość nauk humanistycznych i społecznych. Bo 'debata’ pod takim tytułem z udziałem ministra Bernackiego miała miejsce w trakcie 'polskiego Davos’. No niestety, zawiodłem się, bo poza skąpymi cytatami nie udostępniono zapisu tej 'debaty’. Szkoda. Zaglądając jednak na kanał Ytb naszego Ministerstwa natknąłem się na krótką, a już słynną wypowiedź Ministra  Przemysława Czarnka na konferencji „Ograniczenia i naruszenia wolności religijnej. Perspektywa krajowa i międzynarodowa” odbywającej się w Szkole Wyższej Wymiaru Sprawiedliwości. Miejsce tego spotkania ma tu szczególny wymiar. Pominę te fragmenty, która już pojawiały się w przestrzeni publicznej – o wojnie kulturowej, o dzieciach, które chcąc uczęszczać do szkół katolickich są wyszydzane (2:11, swoją drogą, idąc do pracy mijam liceum sióstr Urszulanek we Wrocławiu, całkiem sporo w niej uczennic i garść uczniów. No, ale to wiemy, że kobiety są odporniejsze psychicznie). Skupiłbym się za to na innej, zdaniem Ministra nawiązującej do kwestii naukowych, wypowiedzi. Jest to ministerialny komentarz do art. 25, ust. 2. Według Ministra brzmi on: „Władze Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność światopoglądową, religijną i filozoficzną – ok – ale zapewniając każdemu głoszenie swoich poglądów światopoglądowych, religijnych i filozoficznych również w życiu publicznym’ (2:48-3:08), w konstytucji brzmi on nieco inaczej: 'Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym.’ I choć sens jest zbliżony, to wnioski, jakie z tego wysnuwa pan Minister, są bardzo ważne poznawczo. I zastanawiające, zważając na miejsce, w którym zostały wygłoszone. Aha, przypomnijmy, że SWWS to wyższa szkoła publiczna.

Czytaj dalejNa froncie kontrrewolucji

Akademia Kopernikańska – debata u cukiernika

Forum w Karpaczu. Impreza cykliczna, mocno ideologiczna i prorządowa. No i dobrze, niech tak będzie. Przy okazji – tzw. debata o Akademii Kopernikańskiej. Na szczęście jej zapis jest dostępny w sieci. Czy warto jej słuchać? Absolutnie nie. Nie polecam, sam odsłuchałem ku zdumieniu rodziny z poczucia obowiązku. Bo skoro uważam, że Akademia jest absolutnie zbędna, jest tragicznym marnotrawstwem pieniędzy podatników, to powinienem poznać argumenty jej zwolenników. Poniżej starałem się je zebrać, ale nie było to łatwe. Wstępna jedynie uwaga. Prowadzący dziennikarz używał słowa 'debata’, spotkanie zorganizowane zostało przez dziennik 'Wprost’. Ale to nie była debata, choć pewnie dzięki temu słowu wyglądało to poważniej. Bo trudno nazwać debatą spotkanie zgadzających się ze sobą we wszystkim osób, trudno o debatę, skoro o Akademii Kopernikańskiej rozmawiają Minister, doradcy Prezydenta pilotujący podpisanie ustawy przez Prezydenta, Pełnomocnik Ministra ds strategii edukacyjnej, przewodniczący Rady Doktorantów i członkini Rady Młodych Naukowców. W tym gronie nie było ani jednego samodzielnego, niezależnego od Ministra dyskutanta. To nie była debata, tylko próba zrobienia laurki dla zbędnego merytorycznie, ale zapewne użytecznego politycznie pomysłu. Ale o tym już pisałem, szkoda się powtarzać.

Czytaj dalejAkademia Kopernikańska – debata u cukiernika

Raport strat i miejsce naukowca

Z różnych, arcyciekawych wydarzeń dotyczących funkcjonowania nauki w Polsce, chciałbym przedstawić kilka uwag odnośnie jednego z najważniejszych dokumentów obrazujących podejście Partii do roli nauki. Takim jest, w mojej ocenie, Raport o stratach poniesionych przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej. 1939-1945. Jeśli ktoś się zapyta, czy jako mediewista w ogóle powinienem w tej sprawie głos zabierać, śmiało odpowiem, że miałbym wątpliwości co do moich merytorycznych kompetencji> Miałbym, gdyby nie fakt, że recenzentem  wydawniczym tego dzieła jest znany mediewista prof. Wojciech Fałkowski. Zaangażowany wcześniej w prace nad raportem o stratach wojennych Warszawy. Ponadto, nie chcę recenzować pracy historyków, a jedynie przyjrzeć się temu, w co i jak Partia angażuje historyków.

Czytaj dalejRaport strat i miejsce naukowca

Na kryzys – szczerość

Narzekanie nie pomaga. W ostatnim wpisie komentowałem systemowe absurdy polityki finansowej polskich uczelni wyższych, a w szczególności reakcji MEiN na dramatycznie zmieniające się koszty działalności uczelni. I można by o tym długo, ale jedna z dziennikarek – bardzo słusznie – zadała mi pytanie, czy rektor/ka może zrobić coś, by samemu tę sytuację poprawić? Oczywiście, nie ma na to pytanie jednej, uniwersalnej odpowiedzi. Bo – i tu wrócę do tematu, który wielokrotnie już poruszałem – nie ma wzorcowej uczelni i jej derywatów. Uczelnie mają zagwarantowaną szeroką autonomię w zakresie kształtowania swojej misji, a w konsekwencji polityk finansowych. Czy z niej korzystają w sposób racjonalny, to inne zagadnienie i pytanie, które powinny sobie zadać senaty i zespoły rektorskie. Ale w tym kryje się też pierwszy krok, jaki warto zrobić szukając racjonalnego – a tu tylko o takim chciałbym pisać – wyjścia z trudnej dziś sytuacji. Uczelnie powinny jasno i szczerze sobie powiedzieć, jaka jest lub ma być ich misja w zmieniającym się świecie?

Czytaj dalejNa kryzys – szczerość

Finanse uczelni – czas apokalipsy?

Finanse publicznych uczelni wyższych w Polsce powinny być przedmiotem wykładanym w Unseen University of Ankh Morpork. Dla osoby patrzącej z boku to istna zagadka. No bo tak – uczelnie publiczne nie mogą prowadzić działalności komercyjnej. Ale mogą sprzedawać usługi, w tym związane ze sprzedażą patentów. Co do zasady nie mogą czerpać żadnych zysków z prowadzonej działalności dydaktycznej, także odpłatnej. Pozyskiwane środki powinny pokrywać koszt prowadzenia zajęć i obsługi studiów – nic więcej. Także koszty pośrednie grantów nie mogą służyć na zabezpieczenie innych kosztów, niż koszty związanych z obsługą projektów. Ma to wszystko sens – uczelnie publiczne są od prowadzenia działalności dydaktycznej i naukowej, nie zaś od generowania zysków, bo to może spowodować odwrócenie uwagi świata uczonych – delikatnego jak dojrzały kwiat mniszka lekarskiego – od jego zasadniczego powołania i zwrócenie uwagi moich koleżanek i kolegów na przyziemne uwarunkowania ekonomiczne. Tak jednak nie jest – powtórzę. Przynajmniej w sferze prawa.

W życiu jednak dzieją się czary. Bo uczelnie powinny się utrzymywać z tzw. subwencji, czyli środków przekazywanych przez rząd. W końcu są jednostkami sektora finansów publicznych, zabezpieczają jedną z istotnych sfer usług publicznych jaką jest bezpłatny (taaaak) dostęp do edukacji dla wszystkich. Jak zatem jest możliwe, że ta subwencja pokrywała w 2021 r. 2/3 kosztów operacyjnych tych przedsiębiorstw państwowych, ale nie spowodowało to ich bankructwa? Ba, niemal wszystkie uczelnie wykazywały się pewnym, z reguły niewielkim, nie przekraczającym 1% wartości subwencji zyskiem? Czary?

Czytaj dalejFinanse uczelni – czas apokalipsy?

Polska – świat bez nauki

Czy zastanawiali się Państwo kiedyś, jak wyglądałby świat bez nauki? A może inaczej – bez szacunku dla nauki i bez rozróżnienia między 'narracjami’ a nauką, za to z rozbudowaną sferą 'pracowników nauki’? Otóż jeśli ktoś jest ciekawy takiego eksperymentu, moim zdaniem powinien przyjrzeć się ostatnim tygodniom w naszym kraju.

Dla mnie bez wątpienia najważniejsze wydarzenie to katastrofa ekologiczna na Odrze. Nie tylko dlatego, że to arteria życia mojego ukochanego Śląska. Przede wszystkim dlatego, że to jedna z kluczowych osi bioróżnorodności naszego kraju. Jeszcze nieuregulowana, pełna życia, meandrów, rozlewisk, wciąż żywa rzeka. Była. Nie przestają mnie zadziwiać koleżanki i koledzy poważnie piszący, że to tylko 'trochę śniętych ryb’, a w ogóle są ważniejsze tematy niż 'śnięte ryby’. Dla mnie jako historyka to niewyobrażalne krótkoumysłowie. Człowiek jest częścią wielkiego systemu połączonych ze sobą bytów żyjących i niezależnie od poglądów politycznych i religii powinien zdawać sobie sprawę, że interwencja w ten system zawsze dotknie i jego samego i jego potomstwo. Dramat na Odrze jest jednak kwintesencją obecnego podejścia do nauki, jest skutkiem tego podejścia. Co gorsza, jest też zapowiedzią tego, co może nas czekać za chwilę.

Czytaj dalejPolska – świat bez nauki

Ewaluacja to tylko symptom. Albo obudzimy się tu i teraz, albo w ogóle

Choć z lodówki wygląda ewaluacja, zwłaszcza po ogłoszeniu list kategorii sugerowanych przez KEN i przyznanych przez Ministra, nie chciałbym poświęcać jej wiele miejsca. Dane, które otrzymaliśmy, nie dają transparentnego obrazu procesu. Jest sporo zaskoczeń, paradoksów wynikających z manipulacji liczbą N i punktacją artykułów w czasopismach. Ale byliśmy przecież na to przygotowani. Oczywiście, można się pocieszać, że kategorie A i A+ są sygnałem wysokiej jakości badań. Być może, ale ja wolałbym zobaczyć twarde dane, listy uwzględnionych publikacji i grantów oraz recenzje tak kryterium III, jak ekspertów decydujących o przyznaniu kategorii A+. Bo i w nich z mojej dziedziny, nauk humanistycznych, są zaskoczenia i znaczące pustki. Które pewnie wypełnią się w wyniku odwołań, dopełniając mizerii jakości tej procedury.

Nie, ewaluacja nie jest ani złym bytem samoistnym, ani grzechem jednego ministra. Czy nawet dwóch. Jest przejawem naszego kryzysu tożsamości sektora nauki i szkolnictwa wyższego oraz ogólnego kryzysu miejsca nauki w tkance państw demokratycznych. I można by się zanurzyć w tym kryzysie, gdyby nie fakt, że nie jest on emocjonalno-werbalny, ale bardzo dotkliwie realny. Zwłaszcza przedstawiciele nauk humanistycznych od lat, w rytm kolejnych ograniczeń nakładów na badania i kierunki humanistyczne, wraz z okresowym zamykaniem kolejnych instytucji prowadzących te badania, podnoszą głosy krytyczne wobec systemowego podejścia polityków do nauki. Problem w tym, że niewiele to zmienia. Sytuacja nauki w naszym kraju będzie się nieubłaganie pogarszać wraz z kryzysem ekonomicznym, którego skala już jest duża, a będzie rosła wraz z utrwalaniem skutków inflacji, przedłużającą się wojną i związanym z nią kryzysem energetycznym w realiach skrajnego zapóźnienia technologicznego wywołanego polityką rządzących. Powinno być odwrotnie, nauka powinna wydobywać nas z kryzysu poprzez ścisłą współpracę sektora wytwórczego ze środowiskiem naukowym. Ale tej współpracy nic na duża skalę nie wspiera i wspierać nie będzie. W populistycznym ekosystemie władzy pierwszeństwo będą miały – kto powie, że nieuzasadnione? – potrzeby bezpośrednie, o krótkookresowych skutkach przekładających się na sondaże wyborcze. Środowisko naukowe może sobie wylobbować jakieś zwiększenie nakładów – może wartości połowy wskaźnika inflacji. Ale i to byłoby dużo.

Czytaj dalejEwaluacja to tylko symptom. Albo obudzimy się tu i teraz, albo w ogóle

Ewaluacja 2022 – inne lustro

Ewaluacyjna zawierucha dopiero się rozkręci. Wyniki są – jak należało się spodziewać – mocno spłaszczone. Po zachętach Ministra w zasadzie nie ma barier przed odwołaniami od decyzji. Skoro niemal wszystkie dyscypliny we wszystkich ośrodkach uprawiają badania na poziomie dobrym (co najmniej B+), to czemu nie powalczyć o bardzo dobrą ocenę (A)? A jeśli o A, to czemu nie o A+? Tak, jak pisałem już wcześniej, nietransparentny sposób ogłaszania wyników uniemożliwia dziś odczytanie rezultatów. Bo po wszystkich zmianach reguł gry, jak czytać te wyniki? Wystarczyłoby nawet upublicznić treści decyzji, jakie otrzymały uczelnie. Nie zawierają one wszystkich istotnych elementów, przykładowo udziału publikacji o najwyższej punktacji w kryterium I, ale to da się mniej więcej wyczytać z liczby punktów w przeliczeniu na pracownika. Natomiast decyzje zawierają ciekawe informacje dotyczące oceny uczelnianych propozycji osiągnięć w ramach kryterium III, wpływu dyscypliny na otoczenie społeczne. Po lekturze kilku decyzji mogę powiedzieć, że te recenzje, które poznałem, były krytyczne, ale rzetelne, próbujące przedrzeć się przez bicie akademickiej piany do sedna – czy dane osiągnięcie rzeczywiście oddziaływało jakoś na otoczenie? Naukowe przynajmniej? A może szersze? Czy faktycznie miało charakter międzynarodowy? Recenzenci mieli odwagę wskazać, że konferencje naukowe w Polsce z udziałem nieokreślonej liczby gości z zagranicy, bez wskazania, co było konsekwencją ich udziału w takiej konferencji, to słabe świadectwo oddziaływania na otoczenie. Naprawdę, te fragmenty decyzji wydają mi się najciekawsze, bo pozwalają spojrzeć wnikliwie na to, za kogo uważa się nasze środowisko? Czy zastanawiamy się, po co w ogóle funkcjonuje nasz sektor w społeczeństwie?

Czytaj dalejEwaluacja 2022 – inne lustro

Struga złota w itinerarium Władzy Ministra

Jestem historykiem-mediewistą, zawodowo zajmuję się badaniem aktywności ludzi średniowiecza. Zwłaszcza tych dzierżących władzę w różnej formie i dbających o jej wykonywanie. W ramach tych badań od lat duża wagę przywiązuje się do zachowań symbolicznych oraz do obserwacji wykonywania władzy w przestrzeni. Zwłaszcza w trakcie objechania przez władcę jego poddanych. W znaczeniu uroczystego objazdu, ujazdu wręcz jego dóbr i jego ludzi. Stąd niezmiernie doceniam rolę gestów realizowanych w przestrzeni i kreowanie poprzez te gesty geografii władzy. Gesty symboliczne swoje znaczenie wywodzą ze sfery wartości. Wartości kluczowe i społeczności kluczowe dla władcy można identyfikować poprzez jego wybory. Mniejszą wagę mają oficjalne deklaracje, większą to, jak i z kim decyduje się dzielić swoją władzą i jej kluczowymi wyznacznikami. To, czym jest dla niego ta władza i wartość kluczowa z nią związana, można identyfikować poprzez tematy akcentowane w komunikacji publicznej. Patrząc jako badacz na oficjalną stronę Ministerstwa Edukacji i Nauki nie mam wątpliwości, że wiodącym tematem, wspólnym dla spotkań Ministra ze środowiskami sektora szkolnictwa wyższego i nauki w 2022 r. były pieniądze.

Czytaj dalejStruga złota w itinerarium Władzy Ministra