Muszę przyznać, że mocno mną, jako historykiem i naukowcem wstrząsnęło wczorajsze głosowanie na posiedzeniu Sejmu nad Uchwałą w sprawie dochodzenia przez Polskę zadośćuczynienia za szkody spowodowane przez Niemcy w czasie II wojny światowej. Przypomnę główne, historyczne tezy tego dokumentu. Emocjonalne, demagogiczne i wewnątrzpolskie polityczne wypowiedzi pomijam, bo nie one mną poruszyły. Ale odwołania do historii – jak najbardziej.
Nie ulega wątpliwości, że 'Agresja niemiecka, okupacja Polski przez Niemcy oraz systemowe ludobójstwo spowodowały ogrom krzywd, cierpień, a także strat materialnych i niematerialnych. Okrucieństwa okupacji niemieckiej w stosunku do ludzi przybierały najróżniejsze formy: zniewalania, pracy przymusowej, rabunku dzieci, okaleczania, gwałcenia i mordowania dzieci, kobiet i mężczyzn – obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. Zacierano także ślady ludobójstwa i zbrodni wojennych’. Szczerze mówiąc – czy ktoś temu przeczy? Czy ktoś w Polsce tego nie wie? Czy może politycy niemieccy tego nie wiedzą? Według moich doświadczeń i wiedzy – jest to powszechnie akceptowane i nikt nie kwestionuje tych stwierdzeń. A jeśli nie dość wyraźnie o tym uczy się w Niemczech, zbyt rzadko o tym mówi i przypomina – trzeba wypracować odpowiednie standardy, przeznaczyć na to trwonione na różne instytuty środki, zamiast uchwalać pompatyczne dokumenty. Ba! Prosta kwestia – 4 tom podręcznika niemiecko-polskiego dotyczący II wojny światowej i jej skutków, opracowany wspólnie przez historyków niemieckich i polskich, jest już użytkowany w szkołach niemieckich. Ale nie w Polsce, gdzie ministerialni recenzencie przyznali mu negatywne opinie. A szkoda, bo dzieci z obu krajów mogłyby poznać wspólną wersję narracji o II wojnie światowej.
Dalej jest jednak dużo gorzej.
Rzeczpospolita Polska nigdy nie otrzymała rekompensaty za straty osobowe oraz materialne spowodowane przez państwo niemieckie. Nigdy nie otrzymała też zadośćuczynienia za ogrom krzywd wyrządzonych polskim obywatelom.
To jest po prostu nieprawda. Jako rekompensatę w ramach porozumień zawartych w Poczdamie wskazano część reparacji przyznanych ZSRR. Które Polska otrzymywała. Że nie w pełnej wartości świadczeń ustalonych w porozumieniach, że ta wartość nie gwarantowała pokrycia strat i krzywd – to już zupełnie inna kwestia. Dla jasności – żaden kraj, któremu w Poczdamie przyznano prawo do reparacji nie pobrał ich od Niemiec w pełnej wartości. Po prostu gospodarka RFN i NRD tego nie wytrzymały i wszystkie mocarstwa zaprzestały ich pobierania, by nie doprowadzić do destabilizacji Niemiec tak, jak stało się to w wyniku reparacji pobieranych po I wojnie światowej. Czy dostaliśmy więc tyle, ile powinniśmy? Absolutne nie. Bo za ten ogrom cierpienia zgotowanego obywatelkom i obywatelom Polski przez hitlerowskie Niemcy nie można się wypłacić. Wszystkich, którzy chcą bliżej zapoznać się z problematyką dochodzenia i wypłaty odszkodowań dla polskich obywateli poszkodowanych przez III Rzeszę zachęcam do lektury stosownej, klasycznej publikacji.
Idźmy dalej:
Sejm Rzeczypospolitej Polskiej oświadcza, że należycie reprezentowane państwo polskie nigdy nie zrzekło się roszczeń wobec państwa niemieckiego. Twierdzenie, że roszczenia te zostały prawomocnie wycofane lub przedawnione, nie ma żadnych podstaw – ani moralnych, ani prawnych.
Takie stwierdzenie oznacza, że podpisane w 1953 r. przez rząd PRL zrzeczenie się reparacji nie jest obowiązujące zdaniem obecnych polityków demokratycznej Polski. Ergo – wszystkie akty dyplomatyczne z okresu 1944-1989 nie są obowiązujące? Czy też wszystkie akty prawne władz, które nie były należytą reprezentacją Polski? Co z reformą rolną? Dekretem nacjonalizacyjnym? Porozumieniami dotyczącymi granic (nie tylko z Niemcami wszak graniczy nasz kraj)? Stwierdzenie, że zobowiązania z 1953 r. nie mają żadnych podstaw prawnych jest bardzo odważne. Także dlatego, że Biuro Analiz Sejmowych dysponowało zamówioną przez siebie analizą prof. Cezarego Miki, która wprost wskazywała, że wręcz przeciwnie, Polska w sposób wiążący prawnie zrzekła się prawa do dalszej wypłaty reparacji. Opinii nie załączono do dokumentów przedłożonych posłom w trakcie procesu legislacyjnego. Ale o tym, że tak jest, mówiono także w prasie wielokrotnie.
Zupełnym humbugiem jest stwierdzenie
Wysiłkiem wielu uznanych ekspertów oszacowano straty poniesione wskutek agresji niemieckiej na Polskę w latach 1939–1945.
Rozumiem, że chodzi o tzw. raport posła Mularczyka. Sugestia, że ma on stanowić
’punkt wyjścia do prowadzenia stosownych rozmów bilateralnych, które winny zostać uwieńczone właściwą reakcją Rządu Republiki Federalnej Niemiec, czyniącą zadość wymogom sprawiedliwości i prawdy’
powoduje, że cierpnie mi skóra. To nie jest opracowanie naukowe, co przyznaje sam poseł Mularczyk w tymże opracowaniu i co każdy, znający zasady warsztatu naukowego, powinien stwierdzić nawet po przekartkowaniu jednego tomu. Ta publikacja jest ciekawym materiałem źródłowym dla przyszłych historyków dziejów nam współczesnych. Być może jego fragmenty mogłyby być interesującym materiałem popularnonaukowym. Ale pod żadnym względem nie jest to materiał naukowy, który może stanowić punkt wyjścia do poważnych rozmów o II wojnie światowej i zbrodniach popełnionych w jej trakcie. Po prostu dlatego, że zostanie odrzucony ze względów metodycznych, jeśli takie rozmowy będą traktowane poważnie, lub przyjęty z założeniem, że te rozmowy wcale nie dotyczą meritum, a są jedynie kolejnym fragmentem niekończącego się theatrum na potrzeby czyichś wyborców. Nie wiem, która wersja jest dla mnie, jako Polaka, bardziej zawstydzająca.
Niemal wszyscy posłowie poparli tę uchwałę. Chwała posłankom Zielonych, które zagłosowały przeciw. Ze smutkiem stwierdzam, że gra polityczna – Partii, by szantażować patriotyzmem opozycję, opozycji, by wytrącić tę broń z ręki Partii – przeważyła nad przywiązaniem do podstawowej wartości każdego obywatela państwa demokratycznego – przywiązaniu do dochodzenia prawdy. Bez tego nie da się podejmować racjonalnych decyzji i zapewnić powagi i bezpieczeństwa naszego kraju.
Ta uchwała jest zła z wielu powodów, ale dla mnie jako historyka jest przerażającym przykładem rażącej i w pełni świadomej pogardy dla nauki, dla standardów dochodzenia do prawdy, jaką zaprezentowali ci wszyscy, którzy ją przygotowali i polecili głosować za jej przyjęciem. Wbrew prawdzie zrelatywizowano powojenny porządek międzynarodowy. I jeśli jutro lub pojutrze jakaś nacjonalistyczna partia w Niemczech powie, że zgadza się, że należycie reprezentowane państwa nie brały udziału w podpisywaniu porozumień w Poczdamie, w związku z czym są one nieważne – to będzie to wina polskiego Sejmu. Otworzono furtkę do relatywizowania prostych faktów, bez oglądania się na wielokrotnie powtarzane twierdzenia ludzi, którzy całe życie poświęcili na badanie tego zagadnienia. Zrobili to zgodnie posłowie Partii i opozycji, przy aktywnym współudziale BAS.
Spodziewam się, że za tydzień przegłosowane zostanie unieważnienie praw fizyki powodujących wypadki lotnicze, a za dwa – kto wie? – praw ekonomii, co będzie przecież już tylko formalnością.
Bo kampania się rozkręca i trzeba ją wygrać za każdą cenę. Naprawdę?
Smutne.