Dwa wydarzenia związane z historią i życiem publicznym przykuły moją uwagę w tym tygodniu. Jedna mniejszej wagi, jedna natomiast sporej i obawiam się, że dalece przekraczającej w skutkach zamysł wykonawców. Zacznijmy od pierwszego zdarzenia. Grupa posłów związanych z obozem rządzącym, na czele z Pawłem Babinetzem, sformułowała projekt ustawy, zgodnie z którą XV-wieczny rękopis znajdujący się w zbiorach Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej – Książnicy Kopernikańskiej w Toruniu, miałby zostać przekazany Węgrom. Dodajmy, że nie jest to rękopis znajdujący się tu przypadkowo, lecz stanowi integralną część historycznej kolekcji wspomnianej Książnicy. I nie jest tak ważne, czy jest to rzeczywiście, jak w proteście przeciwko tym zamierzeniom pisze pani dyrektor Książnicy, 'jednym z najcenniejszych zachodnioeuropejskich rękopisów iluminowanych z XV stulecia, jakie mimo wszelkich katastrofalnych zniszczeń, zachowały się w zbiorach polskich’. Pewnie są cenniejsze, z perspektywy wrocławskich zbiorów można kontestować to twierdzenie, ale jedno jest pewne – jest to element dziedzictwa kulturowego znajdującego się pod opieką Polski, element będący integralną częścią większej całości. A z perspektywy wszelkich, podstawowych norm muzealnych, archiwalnych i bibliotecznych takich struktur historycznych nie wolno rozdzielać.
Z perspektywy realizacji zobowiązań Polski wobec całego świata – niszczenie zbiorów historycznych i to dla doraźnych celów politycznych jest niewyobrażalnym błędem. Nie wiem, jak celniej oddać zamiar posłów, którzy czynią zamach na dziedzictwo kulturowe własnego kraju ponieważ chcą 'wyrazić wdzięczność Narodu Polskiego i odwzajemnić gest przyjaźni Narodu Węgierskiego, jaki stanowiło podarowanie stronie polskiej pozłacanej zbroi dziecięcej króla Zygmunta II Augusta’. Oczywiście, że politycy obdarowując się wzajemnie sięgali po elementy dziedzictwa kulturowego. Ale nie jest to aktywność dziś powszechnie praktykowana, jeśli pominąć kraje autokratyczne, dotyczy luźnych przedmiotów, które dostały się w ręce darczyńcy bez związku z kontekstem kulturowym społeczności, na czele której stoi. A i w tym przypadku można mieć sporo wątpliwości, jakie są uprawnienia polityka do decydowania o konkretnym elemencie dziedzictwa kulturowego, o ile nie stoi za tym faktyczna restytucja utraconych dóbr kultury.
W omawianym przypadku tak na pewno nie jest. Rękopis – jak wspomniałem – jest elementem zbioru historycznego i w jego obrębie, w Toruniu powinien zostać. Mnie uderza jednak przede wszystkim dezynwoltura posłów i brak liczenia się z zobowiązaniami naszego kraju wobec całego świata, ale też z zobowiązaniami polityków wobec własnego narodu. Mogę jedynie przypuszczać, że dla posłów średniowieczny rękopis to tylko obiekt, coś jak samochód, pałac, samolot. Wycenili jego wartość na 25 mln zł i taką kwotę chcieli przekazać Książnicy. Kwestie niewymiernej wartości zbioru historycznego, kulturowych treści i znaczenia troski o powierzone Polsce przez historię dobra kultury – są im obce. Zapewne nie zdają sobie sprawy, że kultura to żywy organizm, połączony niezliczonymi nićmi, siecią znaczeń, kontekstów i zależności, że to wielkie zobowiązanie każdej społeczności wobec całej ludzkości. Ale powinni pomyśleć, co jest ważniejsze dla Polski – trwałość szacunku dla naszej historii i kultury, czy gest wobec chwilowego, politycznego sojusznika?
Drugie zdarzenie, dla mnie jeszcze bardziej przygnębiające, dotyczy edukacji, ściśle – edukacji językowej mniejszości narodowych w Polsce. Według rozporządzenia MEiN z dnia 4 lutego 2022 r. zmieniającego rozporządzenie z 18 sierpnia 2017 r. 'W sprawie warunków i sposobu wykonywania przez przedszkola, szkoły i placówki publiczne zadań umożliwiających podtrzymywanie poczucia tożsamości narodowej, etnicznej i językowej uczniów należących do mniejszości narodowych i etnicznych oraz społeczności posługującej się językiem regionalnym’ zmienia się pozornie niewiele – ot, dopisek do tabeli i kilka słów w jednym z ustępów. Obie zmiany oznaczają, że o ile języki mniejszości narodowych w Polsce są nauczane w wymiarze 3 godzin tygodniowo, o tyle język jednej jedynej, niemieckiej – 1 godzinę tygodniowo. Merytorycznego uzasadnienia brak. Polityczne przedstawiono przy okazji debaty budżetowej zmniejszając środki na pokrycie kosztów nauczania tego języka w Polsce aby przywrócić w relacjach polsko-niemieckich symetrię w sposobie traktowania mniejszości niemieckiej w Polsce i polskiej w Niemczech. Pomijam, że owego braku symetrii nie ma, bo rządy krajowe w Niemczech jako żywo finansują nauczanie języka polskiego i polska mniejszość krytycznie wypowiada się o sugestiach przekazania jej środków odebranych nauczaniu języka niemieckiego w Polsce. O tym, jak wadliwie prawnie jest taka decyzja, jak szkodząca pozycji Polski na arenie międzynarodowej pokazali członkowie Konferencji Ambasadorów RP.
Mnie, jako Polaka, boleśnie uderza fakt, że w ten sposób rząd Polski występuje przeciw własnym obywatelom. Obywatele polscy określający siebie jako związanych z kulturą niemiecką – są nadal obywatelami polskimi. Polska od stuleci, od początku swego istnienia była wspólnotą wielokulturową i wieloetniczną. Rozwijała się bujnie dzięki swej różnorodności. Największe znaczenie dla Europy miała wówczas, gdy potrafiła twórczo odwoływać się do różnorodnych dziedzictw i doświadczeń tworzących ją wspólnot. Dziś różnorodność, odpowiednio zestrojona z zobowiązaniami wobec całej społeczności wszystkich jej części, jest jedyną racjonalną odpowiedzią na wielowymiarowe, różnorodne i nieprzewidywalne wyzwania współczesności. 1000 lat temu o tym właśnie mówił swojemu następcy węgierski król Stefan, zachęcając go do szanowania przybyszów na jego dwór, bo właśnie ich różnorodnością silne będzie jego królestwo. Tymczasem dziś oglądamy działania budzące złe skojarzenia z prześladowaniami mniejszości. Wierzę, że Minister Edukacji i Nauki został wprowadzony w błąd. Bo nie wierzę z kolei, i mówię to z całym przekonaniem, że rząd RP, na czele którego stoi historyk, jest w stanie świadomie szkodzić swoim współobywatelom. Za których dobrostan jest w pełni odpowiedzialny. Tak, to prawda, że złym zwyczajem naszej polityki i mediów stało się różnicowanie obywateli i dzielenie społeczeństwa dla doraźnych interesów. Ale czyż rząd Rzeczypospolitej, a więc wspólnej, nas wszystkich, nie powinien właśnie temu przeciwdziałać?
Choroba autoimmunologiczna to taka, w której – w uproszczeniu ogromnym – organizm zwalcza sam siebie. Zabija siebie niszcząc własne organy. Bezwzględnie. Nieodwracalnie. O ile nie zapobiegnie temu nauka w rękach lekarzy. Jeśli nauka będzie milczeć i odwracać wzrok, choroba zabije nas bez chwili refleksji.