Nie ma prezentów, jest nadzieja

Nie cieszy mnie dymisja Ministra Wieczorka. Odejście w wyniku ataku mediów bez rozstrzygnięcia zasadności oskarżeń – to zły sygnał. Lepiej byłoby, gdyby Minister odszedł stwierdzając, że w trudnej sytuacji nauki polskiej potrzeba nowych perspektyw. Wizji wskazywanej przez zarządzającego i wsparcia praktyków znających sektor. Mam nadzieję, że kolejny minister(ka) będzie miał(a) jasną wizję, czemu ma służyć nasz sektor i w tym kierunku jej zastępcy będą kierować jego zarządzaniem. Każda inna opcja, zwłaszcza gra na polityczne przeczekanie, pogłębi kryzys kultury pracy na uczelniach, w PAN i instytutach badawczych. Mam też nadzieję, że nowy zarząd opanuje projekty i procesy zachodzące pod nadzorem urzędników Ministerstwa. Bo w trakcie ostatniego roku można było mieć w tym zakresie wątpliwości. Mam nadzieję, że uda się też uzgodnić ze wszystkimi graczami politycznymi długofalowy plan dla nauki w Polsce, który pomoże przygotować obywateli na kryzysy, które nadchodzą, ale też rozwijać potencjał, który mamy. To takie moje życzenia/nadzieje świąteczno-noworoczne.

Zaledwie trzy  miesiące temu przygotowałem dla 'Odry’ kilka słów 'O przyszłości nauki w Polsce’ (’Odra. Miesięcznik’, 64 (2024), nr 10/październik, s. 18-24). Nie ma w nim fajerwerków. Jest prośba o racjonalne powiązanie naszego sektora z tymi, którzy go finansują, by zapewnić mieszkańcom stabilną, dobrą przyszłość. Tylko tyle. I trzymam kciuki, żeby choć część z tego ktoś zechciał zrealizować…

Nauka ma rozwijać nowatorskie gałęzie przemysłu i zapewniać stabilną przewagę konkurencyjną finansującym ją społeczeństwom. Uczelnie mają być awangardą nowych technologii, a ich wychowankowie wprowadzać transformację ekonomiczną i społeczną w swoim otoczeniu. Wreszcie, uczelnie mają być miejscem inspiracji, z którego czerpać będą wszyscy zainteresowani współuczestnictwem w liberalnej demokracji.

Tymczasem w Polsce…

W Polsce mamy spory problem z przyswojeniem którejkolwiek z idei nowego uniwersytetu i roli nauki we współczesnym świecie. Docierające pomysły są przekształcane tak, że efekt końcowy przypomina bardzo wyraźnie stan początkowy. Skoro jednak, mimo zmian w otaczającym nas świecie, sektor nauki i szkolnictwa wyższego nie chce za nimi podążać, trudno się dziwić, że otoczenie nie kwapi się do finansowania badań i zdobywania wiedzy.

Brak środków na badania i nowoczesną dydaktykę staje się coraz bardziej dotkliwy. Przepaść między wynagrodzeniami badaczy i infrastrukturalnym wyposażeniem uczelni i laboratoriów w Polsce i w krajach Europy Zachodniej zamiast się zmniejszać, pogłębia się. Słabą pociechą jest, że kłopoty finansowe ma większość środowisk naukowych także na Zachodzie. Rząd Wielkiej Brytanii oficjalnie przyznał, że brytyjskie uniwersytety się „kruszą”. Nas nie powinno to jednak pocieszać, bo jak w znanym powiedzeniu, na kryzysowej diecie zanim gruby schudnie, to chudy…

Jaki będzie koniec świata nauki w Polsce można się domyślać. Uważam jednak, że jego początek może być zdecydowanie cenniejszy dla nas i następnych pokoleń. Nauka to sposób na poznawanie tego, co wcześniej było dla człowieka niezrozumiałe. To wyjaśnianie świata, by pomóc ludziom osiągać cele, jakie sobie wytyczają. Uniwersytety to miejsca, gdzie młodzi ludzie poznają solidny kanon wiedzy o tym, co ich otacza. Ale przede wszystkim mogą spojrzeć w głąb jeszcze trudno uchwytnego, ale rysującego się kształtu przyszłych faktów i teorii. Dobrze prowadzona edukacja akademicka nie uczy o tym, co wiemy dziś. Przygotowuje do tego, co będziemy wiedzieli jutro i otwiera umysły na racjonalny, ale stale zmieniający się obraz świata.

Szkolnictwo wyższe i nauka to system złożony z wielu różnych instytucji. Trudno mówić, że w Polsce wszystkie są złe. Ale nie ulega wątpliwości negatywna ocena działania tego systemu zarówno przez osoby zatrudnione w jego instytucjach, jak i przez odbiorców efektów ich pracy. Tymczasem brak klarownego i akceptowanego przez wszystkie jednostki i instytucje tworzące system celu, do którego dążą, utrudnia sformułowanie jednolitej wizji zmian, jakie należałoby przeprowadzić.

Zmian nie da się wprowadzić machając czarodziejską różdżką

Punktem wyjścia może być obowiązujący dokument zatytułowany Polityka Naukowa Państwa. Zapisano w nim, że system wspiera prowadzenie wysokiej jakości badań naukowych i optymalne wykorzystanie wiedzy naukowej oraz zapewnia autonomię uczelni. […] odpowiada także na potrzeby społeczeństwa, gospodarki i obywateli, przyczyniając się do poprawy jakości życia i budowania przewagi konkurencyjnej Polski na arenie międzynarodowej. Zależy nam zatem na stałym podnoszeniu jakości badań naukowych oraz powiązaniu aktywności naukowej z poprawą jakości życia i bezpieczeństwa obywateli Polski. Tak sformułowane cele nie oznaczają, że dziś jest źle, a jutro ma być dobrze. Uwypuklają proces, stałe doskonalenie się jako cechy niezbywalne nauki.

W tak dużej organizacji zmian nie da się jednak wprowadzić machając czarodziejską różdżką. Jej bezwładność, opór przeciwko jakimkolwiek próbom naruszenia utrwalonego rutyną status quo powoduje, że zmiany muszą zachodzić w sposób ciągły, w długookresowej perspektywie, podporządkowane precyzyjnie określonym celom. Spróbujmy zatem spojrzeć na możliwe do wprowadzenia zmiany w systemie nauki i szkolnictwa wyższego w trzech powiązanych perspektywach – krótkookresowej (dwuletniej), średniookresowej (pięcioletniej) i długookresowej (dziesięcioletniej). Nie zamierzam przy tym proponować katalogu mikrozmian konkretnych przepisów i instytucji. Takich propozycji jest wiele. Tyle, że nie opierają się na logicznym rozwiązaniu zdiagnozowanych problemów, lecz wyrywkowych danych i własnym doświadczeniu. Według mnie – to za mało. Nauka to poważna sprawa i konkretne zmiany można proponować dopiero wtedy, gdy uzgodnimy ich cel i zrealizujemy kroki diagnostyczne.

Krótki horyzont

FINANSE. Zmiana władzy politycznej w wyniku wyborów parlamentarnych 2023 roku wywołała wśród pracowników nauki niemałe poruszenie. Dziesiątki propozycji zmian, nierzadko przeciwstawnych, były zbierane i publikowane między innymi na łamach „Gazety Wyborczej”, „Forum Akademickiego”, w mediach społecznościowych i publikatorach poszczególnych jednostek i organizacji (PAN). Na plan pierwszy za każdym razem wysuwała się kwestia finansowania nauki i szkolnictwa wyższego. Bez jej uregulowania nie uda się przeprowadzić głębszych zmian całego systemu.

Trudno jednak powiedzieć, na co może sobie pozwolić budżet państwa obciążony przez co najmniej dekadę kolosalnymi wydatkami zbrojeniowymi, w obliczu co najmniej dwóch poważnych, powiązanych i globalnych kryzysów – klimatycznego i migracyjnego. Bez wątpienia brakuje nam realnego, szczegółowego oszacowania potrzeb finansowych sektora. A przecież finansowanie nauki ma umożliwić optymalną realizację wskazanego wyżej celu istnienia środowiska naukowego w Rzeczypospolitej. Pierwszym zadaniem Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie powinno być zatem analizowania skutków tej czy innej ustawy lub zasad ewaluacji, lecz odpowiedź na pytania: 1) w jakich zakresach i w jakim stopniu nauka ma zdaniem rządu ułatwić życie Polakom i obywatelom Unii Europejskiej? 2) ile to będzie kosztować? 3) jak zabezpieczyć finansowanie tych potrzeb na dziś i stałe ich monitorowanie jutro?

Dopiero wtedy można podjąć sensowną dyskusję z jednostkami sektora nauki i szkolnictwa wyższego o optymalizacji kosztów; środkach ciężkości w prowadzonych badaniach, dydaktyce i działaniach wdrożeniowych; zakresach i celach współpracy międzynarodowej. Wszystko to wymaga stabilnego i w określonej wysokości finansowania ze strony państwa. Bez przejrzystych, trwałych i zbudowanych na ponadpartyjnej zgodzie fundamentów finansowych nie stworzymy nowoczesnych relacji między aktywnością badaczy a społeczeństwem.

CO ROZWIJAĆ? Równolegle konieczna jest rzetelna analiza osiągnięć i możliwości nauki w kluczowych, wskazanych przez rząd zakresach. I decyzja, co wspieramy. Te dziedziny, które obiektywnie mają już dziś największe szanse sukcesu? Czy inwestujemy także w te, które nie są może jeszcze najlepiej rozwinięte, ale są krajowi niezbędne w obliczu wyzwań teraźniejszości i przyszłości? Nie chodzi tu tylko o kwestie technologiczno-gospodarcze. Przykładowo, mamy ogromny problem z rozumieniem przez Polaków zależności między edukacją, działaniami człowieka, stanem środowiska naturalnego, rozwojem gospodarki, jakością życia i programami partii politycznych. Bez budowanej od dziecka umiejętności samodzielnej, racjonalnej analizy skomplikowanych danych, decyzje wyborcze będą nadal opierać się na chwilowych emocjach, kłamstwach i półprawdach polityków. To jedno z kluczowych zagrożeń dla liberalnej demokracji. I jedno z wielkich wyzwań dla nauki. Czy chcemy finansować zmianę sposobu kształcenia nauczycieli, powiązanie edukacji szkolnej z działaniami szkół wyższych, obowiązkowy fact-checking deklaracji politycznych prezentowanych publicznie? Czy będziemy nadal finansowali jedynie działania nauki na rzecz gospodarki? A to tylko ułamek zagadnień, które trzeba rozstrzygnąć dzieląc ograniczone zasoby przeznaczanych na naukę i szkolnictwo wyższe.

SPECJALIZACJA. Jednostki sektora powinny zadeklarować, co wybierają. Czy chcą skupić się na prowadzeniu badań i wpływaniu dzięki ich wynikom na rozwój społeczeństwa? Czy raczej wolą się specjalizować w dydaktyce, korzystając z osiągnięć jednostek prowadzących badania? I czy decydując się na model badawczo-wdrożeniowy są przygotowane na konsekwencje takiej decyzji? Nieszczęściem naszego systemu nauki jest, że wszyscy chcą być najlepsi we wszystkim. Jednostki wdrożeniowe prowadzą badania podstawowe, a uczelnie o niewielkim potencjale badawczym chcą być traktowane jako miejsca doskonałości naukowej. Ambicje są rzeczą chwalebną, ale w zderzeniu z chronicznym niedofinansowaniem (a nie ma kraju, który może finansować każde pragnienie każdego naukowca) prowadzą do rozpraszania środków publicznych na setki drobnych celów. Co przy zmienności priorytetów władz politycznych wobec nauki prowadzi do ułomnych wyników osiąganych przez niemal każdy z podmiotów.

ANALIZY. Krótko mówiąc, dwa pierwsze lata powinny być czasem rzetelnych analiz i przygotowań do głębszej zmiany, która będzie opierać się na rekomendacjach wypracowanych przez mieszane – polskie i międzynarodowe zespoły specjalistów. Ani sami insiderzy, ani outsiderzy nie przygotują w tak krótkim czasie obiektywnego, sprawdzalnego modelu funkcjonowania sektora nauki dziś i w przyszłości. Rola w tych procesach urzędników ministerialnych i samego ministra powinna być ograniczona. Powstrzymajmy na chwilę ambicje zarządcze. Wprowadzają one głównie chaos z powodu oparcia decyzji na lobbingu i pragnieniach jednostek, nie zaś na celach wyznaczanych dla wspólnoty. Dyskusja nad reformą Polskiej Akademii Nauk z każdej strony zdradza cechy zacietrzewienia i przywiązania do własnego zdania. A warto byłoby cofnąć się nie jeden, lecz dwa kroki wstecz, spojrzeć na cele, metody do ich osiągnięcia i posiadane w tym celu środki. I wtedy proponować rozwiązania.

Perspektywa średniookresowa

SPECJALIZACJA. Uzyskane w toku analiz dane i rekomendacje powinny posłużyć do powiązania finansowania jednostek sektora nauki z klarownie określonymi potrzebami społeczeństwa Polski i Unii Europejskiej. Ten proces powinien być rozciągnięty w czasie umożliwiając jednostkom dostosowywanie ich działalności do przyjętych wcześniej decyzji o specjalizacji (naukowej, dydaktycznej, wdrożeniowej…). To także niezbędny okres wyboru pól merytorycznych, w których jednostki chcą się specjalizować oraz prowadzić działalność wspomagającą. Bo przecież sama specjalizacja zawsze będzie tylko odpowiedzią na problemy dzisiejsze. Problemy jutro będą wymagać odpowiedzi w nieznanym zakresie. Aby być na nie gotowym, trzeba posiadać przynajmniej bazę, rdzeń kadry i infrastrukturę, która pomoże rozwinąć działalność na nowych polach. Choć taki podział oraz utrzymywanie niekoniecznie rentownych dziś działów nauki i dydaktyki jest trudny, to nie jest niemożliwy.

UMIĘDZYNARODOWIENIE. Dzięki członkostwu w Unii Europejskiej możemy nasz system powiązać silniej z instytucjami funkcjonującymi u naszych sąsiadów, bliższych i dalszych. Wspierać współpracę polskich zespołów badawczych i dydaktycznych z otoczeniem międzynarodowym, by utrzymywać ich stały, najwyższy poziom merytoryczny bez tworzenia od podstaw kompletnego systemu badawczego danych specjalizacji w kraju. Współpraca międzynarodowa to wyzwanie kluczowe w perspektywie kolejnych czterech–pięciu lat.

Wobec niedoboru pieniędzy przeznaczanych na naukę nie tylko w Polsce, ale w całej Europie, przyszłością nauki w Unii jest ścisła, transgraniczna współpraca. Zamiast

konkurować z sobą w perspektywie narodowej, dużo korzystniejszym rozwiązaniem byłaby współpraca na rzecz rozwoju badań podstawowych i wdrażania ich wyników w gospodarkach całej Unii. Zwłaszcza, że wówczas nie trzeba wymyślać narodowych rozwiązań organizacji procesów wdrożeń, tworzenia ekosystemu kreatywnej gospodarki czy działań nauki na rzecz społeczeństwa. Setki sprawdzonych rozwiązań można testować w skali milionów obywateli Unii i wdrażać tam, gdzie najlepiej się sprawdzają konkretne modele. To wymaga współpracy transnarodowej i zdecentralizowanego zarządzania ułatwiającego przepływ rozwiązań. Ale także zmiany zasad subsydiowania nauki z budżetów krajowych i unijnego, by rozwiązania miały szansę sprawdzać się w oparciu o efekty, a nie o cele polityczne.

USIECIOWIENIE. Wyjściu ku realnym, a nie deklaratywnym rozwiązaniom ponadnarodowym powinno towarzyszyć przygotowanie jednostek polskiego sektora do usieciowienia ich działalności. Rygorystyczne podziały jednostek, walka między ich zarządami o prymat w mieście, regionie czy kraju odbija się niekorzystnie na wykorzystywaniu dostępnych zasobów. Rozwijanie studiów i badań ponad granicami instytucji może sprzyjać synergii silnych stron poszczególnych środowisk. Prosta rywalizacja sprzyja chwilowym sukcesom, ale w warunkach naszego systemu te sukcesy nie przekładają się na rozpowszechnianie dobrych praktyk edukacyjnych i badawczych.

Do ekosystemu nauki powinny być włączane działy badawczo-rozwojowe przedsiębiorstw publicznych, a z biegiem czasu także prywatnych. Współpraca ta dziś często polega na wykorzystywaniu przez podmioty gospodarcze lwiej części subsydiów płynących z UE na modernizację gospodarki. Jednostki naukowe są listkiem figowym, który po zakończeniu projektu rzadko pozostaje w jakiejkolwiek relacji do podmiotu gospodarczego, z którym rzekomo współpracował. Gorzej, gdy wypracowane w czasie projektu efekty w całości stają się własnością podmiotu gospodarczego. Publiczne pieniądze wzbogacają wówczas wyłącznie drobną grupę osób, zamiast być wykorzystywane dla wsparcia całego społeczeństwa.

NOWY MODEL FINANSOWANIA I ZARZĄDZANIA. W ciągu tych kilku lat zostałby zbudowany fundament sieciowego, powiązanego z potrzebami społecznymi, ekosystemu nauki. Jego rdzeniem finansowym powinny być stałe środki na utrzymanie gotowości jednostek do prowadzenia wybranego rodzaju działalności oraz środki zdobywane w konkursach na realizację konkretnych działań według wybranych specjalności, o różnej długości trwania. Wszystkich, którzy się nie mieszczą w obszarach priorytetowych dla państwa, powinien wspierać szeroko rozwinięty system grantowy. Bo niezależnie od tego, czy myślimy o badaniach, czy dydaktyce, przyszłość zmienia się szybko i w sposób nieprzewidywalny. Wcześniej wspomniałem o konieczności wspierania mniej istotnych dla państwa polskiego kierunków badań poprzez zacieśnianie współpracy międzynarodowej. Ale na to również potrzebne są środki. Wreszcie, niektóre kierunki badań podstawowych mogą być na tyle innowacyjne, że nie będą miały odpowiednika w otoczeniu międzynarodowym. A nie można zaniedbać dyscyplin i specjalności, które dziś wydają się politykom nieprzydatne, skoro jutro mogą być kluczowe.

Taki model finansowania wpłynąłby na zmianę sposobu funkcjonowania centralnych jednostek nadzorujących. Zamiast okresowych badań całego systemu (jak ewaluacja jakości badań naukowych), które konsumują środki publiczne bez jasnych korzyści z ich rezultatów, wystarczyłoby merytoryczne sprawdzania efektów osiąganych w toku realizacji projektów. Aktywną rolę odgrywałyby rządowe agencje certyfikujące merytoryczną jakość administrowania, wydatkowania środków publicznych czy organizacji podstaw działalności dydaktycznej i naukowej. Byłby to kolejny krok ku decentralizacji i przeniesieniu odpowiedzialności za działalność jednostek na ich zarządy i zespoły merytoryczne.

DECENTRALIZACJA. Trzeba podkreślić, że żadne zmiany nie przyniosą rezultatów, jeśli nie będzie kontynuowane poszerzanie wolności wyboru jednostek sektora nauki w czym chcą się doskonalić. Nie definiując, która z misji jest ważniejsza. Nauka i edukacja wyższa tworzą ekosystem, w którym wspólne i najważniejsze jest dążenie do doskonałości. Państwo może zapewnić kontrolę jakości działań podjętych w ramach misji i dofinansowywanych konkursowo projektów. Państwo może też regulować warunki brzegowe działania instytucji wskazując w konkursach obszary badań i edukacji o szczególnej wadze dla kraju. Ale niech robi to w oparciu o poważny namysł i transparentny mechanizm podejmowania decyzji. To zadanie powinny spełniać rekomendacje wypracowane w krótkiej perspektywie.

Usieciowienie i umiędzynarodowienie działalności, decentralizacja zarządzania, finansowania i oceny powinny wspierać proaktywny model działalności jednostek naszego sektora. Stabilne fundamenty finansowe byłyby punktem wyjścia dla funkcjonowania jednostek. Jednak o sukcesie, także finansowym, decydowałoby zaangażowanie w światowej jakości badania, w potrzebną obywatelom Polski i Unii wysokiej jakości dydaktykę czy wreszcie we wdrażanie kreatywnych rozwiązań dla gospodarki. Ten model nie zakłada centralizacji finansowania w jednym lub kilku jednostkach systemu. Nie zakłada też rozpraszania środków. Wymaga podjęcia decyzji przez zarządzających i zarządzane zespoły, w czym są tak dobrzy, że mogą i powinni dzielić się rezultatami z otoczeniem i na tej podstawie otrzymywać wsparcie. Niezależnie od miejsca, w którym działają.

Długoterminowa perspektywa

MINIMALIZACJA NADZORU. Najtrudniej jest przewidywać działania w perspektywie długoterminowej. Bo przecież nie wiemy ani tego, jak zmieni się świat, ani tego, jak wprowadzane w krótkiej i średniej perspektywie czasowej zmiany wpłyną na system nauki i szkolnictwa wyższego. Zakładam jednak, że z biegiem czasu elastyczny, powiązany z potrzebami otoczenia i wyzwaniami przyszłości system może obejść się bez niektórych, centralnie wyznaczanych ram jego funkcjonowania. Mam spore wątpliwości, czy dla właściwego funkcjonowania nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce potrzebny byłby wtedy osobny minister, kilku wiceministrów, budynek w Warszawie i kilkuset pracujących w nim urzędników. Może lepiej przeznaczyć te środki na niezależne agencje certyfikujące jakość badań, dydaktyki i wdrożeń według zaakceptowanych przez ministra finansów celów poszczególnych jednostek? Likwidacja zarządzającej wszystkimi Centrali pozwoli przenieść energię z walki o ucho ministra w Warszawie na kreację w ramach przyjętej specjalności.

Dla perspektywy średniookresowej sygnalizowałem potrzebę likwidacji powszechnej ewaluacji jakości badań naukowych, która pod wpływem lobbingu różnych aktorów zamieniła się w wyścig o niejasnym celu merytorycznym. Ale podobny brak korzyści dla społeczeństwa wynika z podtrzymywania hierarchii stopni i tytułów naukowych. Od dawna obserwujemy ich dewaluację. Zamiast tracić energię na budowanie „pozycji naukowej” drogą mozolnego wypełniania wymogów tego czy innego aktu prawnego, może lepiej skupić się na działaniach ważnych dla wybranej ścieżki rozwoju: naukowego, dydaktycznego czy wdrożeniowego? Niech nasze wyniki mówią za nas.

TEATRALNE GRONOSTAJE. Może nadszedł już czas, by wraz z umiędzynarodowieniem i usieciowieniem jednostek, które będzie oznaczać wzrost stopnia komplikacji zarządzania nimi, wprowadzać zmiany sposobu zarządzania szkołami wyższymi? Zamiast rektorów-naukowców ważących polityczne racje swoich wyborców, uczelniami zarządzaliby specjaliści wynagradzani nie za efekty finansowe (fatalne skutki tego rozwiązania widać w Wielkiej Brytanii), ale za osiągnięcia zgodne z misją uczelni. Ich działania dotyczące rozwoju uczelni byłyby ograniczone strategicznymi decyzjami i oceną senatu uczelni lub innej jednostki przedstawicielskiej. A energię, którą jako środowisko zużywamy na gry i gierki o prestiż, powinniśmy przeznaczyć na kreację, wsparcie dla lepszych od nas i nade wszystko — dialog z potrzebującym nas otoczeniem.

DYDAKTYKA. System szkolnictwa wyższego w Polsce zdają się pomijać fakt, że nie tylko demografia i technologie informacyjne, ale także przemiany kulturowe zmieniają modele edukacyjne młodych ludzi. W coraz większym stopniu chcą sami zdobywać wiedzę, ale też uczyć się na przykładach doświadczeń innych osób — jak selekcjonować, wartościować i wykorzystywać informacje zbierane z różnych źródeł? W szybko zmieniającym się świecie coraz większe znaczenie będzie odgrywać elastyczność umysłu, kreatywność zapewniająca umiejętność przystosowania się do współpracy z coraz szybciej zastępującymi ludźmi maszynami.

Wyjściem naprzeciw tym potrzebom powinno być uelastycznienie oferty edukacyjnej z zachowaniem wyraźnych, profilowanych zawodowo nici przewodnich w programie kształcenia. Owszem, niech inżynierowie poznają historię Azji i Oceanii, żeby lepiej zrozumieć miejsca, które odwiedzają lub w których będą pracować. Ale równocześnie naszym zadaniem jest przekazanie im wiedzy, umiejętności oraz sposobów ich aktualizacji na poziomie zgodnym z bieżącymi, światowymi standardami. Oraz zapewnienie im kontaktu w czasie studiów z realnymi miejscami pracy. Oprócz praktyk zawodowych, podczas których będą parzyć herbatę lub słuchać o beznadziejnych perspektywach wybranego zawodu. Już dziś bywa to możliwe, zarówno w zakresie nauczania historii Polski, jak i biotechnologii.

MOBILNOŚĆ. Usieciowienie zapoczątkowane w średniej perspektywie zmian może ten proces zdecydowanie ułatwić i rozszerzyć poza podmioty szkolnictwa wyższego. Jeśli student w danej uczelni lub mieście nie będzie miał możliwości kształcenia się w interesującym go zakresie, będzie mógł pomyśleć o kształceniu wspólnym w jego rodzimym i innym ośrodku. Takie elastyczne podejście do edukacji powinno mieć odbicie w rozwijaniu badań naukowych i wdrożeń. Aby możliwe było powolne, ale stałe koncentrowanie najlepszych praktyk i zespołów badawczych wokół konkretnych ośrodków, konieczne jest zapewnienie zainteresowanym bezpieczeństwa mobilności.

Jedną z tragicznych bolączek polskiej nauki jest brak mobilności pracowników i słabe umiędzynarodowienie zespołów naukowych i dydaktycznych. Jestem przeciwny wymuszaniu mobilności w sytuacji, gdy nie zabezpiecza się wsparcia tym, którzy się na nią decydują. Ale szczególnie dla rozwoju młodszych uczonych przeniesienie się do innego zespołu, poznanie innych metod badań i zasad pracy ma znaczenie kluczowe. Nie tylko ich samych, ale też nas, starszych wiekiem, którzy od migrujących uczą się równie dużo. Bez mobilności nie da się wdrożyć idei decentralizacji nauki i elastycznego kreowania zespołów i ośrodków realizujących przyjęte przez siebie misje.

Nie mam wątpliwości, że niezbędne już dziś, a jeszcze bardziej w przyszłości, wsparcie mobilnościowe, zarówno w kraju, jak i umożliwiające ściąganie młodych uczonych z zagranicy, powinny zapewniać granty. Naukowe i dydaktyczne. W ten sposób najlepsze pomysły na rozbudowę specjalizacji badawczej lub dydaktycznej miałyby szansę realizacji w różnych miejscach kraju wzbogacając nie tylko główne aglomeracje.

Efekt końcowy

Nauka to potęga. Jest źródłem współczesnej kultury i cywilizacji Europy, międzynarodowym językiem całej ludzkości. Jest podstawową przewagą Unii Europejskiej w przestrzeni gospodarki światowej i nadzieją, że mimo naszych destrukcyjnych działań będziemy umieli ocalić planetę dla nas i naszych potomków. Wreszcie, nauka ma moc poszerzania ludzkich horyzontów poza granice naszych skromnych, fizycznych umiejętności. Może też dokonać transformacji społeczeństwa, dać mu siłę do mierzenia się z przyszłością i solidny fundament do zaspokajania potrzeb materialnych i kulturowych.

Nauka tak szeroko rozumiana nie może jednak ani funkcjonować sama, ani stać się elementem administracyjnej machiny państwa i jego gospodarki. Tak postrzegana, statyczna i zamknięta w sobie, nauka umiera. Nie zmienią tego żadne rankingi ani zaklęcia wygłaszane w trakcie uroczystości. Naukowcy muszą być doceniani przez państwo za aktywność, kreatywność, działanie na rzecz społeczności od lokalnej do światowej. Sami naukowcy nie zmienią struktur, w których działają. Tak, jak i rząd, jaki by nie był, sam nie przygotuje Polski i Polaków na świat, który wielkimi krokami nadchodzi. A wiele wskazuje, że nie będzie to świat spokojny i akceptujący naszą pozorną wyjątkowość.

Tylko gdy nasi współobywatele dostrzegą ścisły związek między swoim dobrostanem a aktywnością naukowców, mizerna ilość środków, jakie państwo przeznacza na naukę i szkolnictwo wyższe, wzrośnie. Problem z naborem na studia wyższe zniknie tylko wtedy, gdy absolwenci będą klarownie przedstawiać młodszym kolegom i koleżankom płynące z nich konkretne korzyści. Dopiero wówczas, gdy nauka w Polsce splecie się ściśle z funkcjonowaniem społeczeństwa, jest szansa, że będziemy doganiać kulturowo i cywilizacyjnie zachodnią Europę. Żeby tak się stało, musi się zmienić podejście do nauki i polityków, i naukowców. Pierwsi muszą mieć ambitną wizję dla Polski, a drudzy — jeśli chcą spokojnie pracować w swoich laboratoriach i bibliotekach — być anarchistami myśli. Bo nauka nie cierpi skostnienia, dogmatów, zamknięcia oczu, ociężałości tak rozumu, jak i serca.

Dodaj komentarz