Fuzje uczelni – czy muszą być tylko 'skokiem na kasę’?

Kontynuacja działań minionych przedstawicieli władzy przez następców nie jest złem samym w sobie. Przecież nawet najgorszym rządzącym zdarzają się dobre działania. Nawet, jeśli realizowane pod wpływem lobbystów. Nie cieszy mnie dziś powstawanie kolejnych 'akademii nauk stosowanych’, ale rozumiem, że za tym stoją czyjeś ambicje i władze nie traktują poważnie tradycyjnej nomenklatury uczelni – podobnie, jak czyniły to poprzednie. Zdarza się. Gorzej jednak, gdy kontynuowane są prace głęboko ingerujące w funkcjonowanie całego systemu, ale nie towarzyszy im refleksja nad celem i skutkami. A może inaczej – w tych pracach dominuje bezwład właściwy dla braku nadzoru nad mrowiem urzędników i lobbystów. Wtedy nawet dobre i ciekawe pomysły zamieniają się w naszym sektorze w kolejną ścieżkę 'ewaluacyjną’. Czyli w działania kosztowne, wspierające konkretne środowiska lobbujące za pewnymi działaniami, a nie przynoszące żadnych korzyści ani naszemu sektorowi, ani naszemu społeczeństwu. I tak niestety jest – sądząc ze słów Ministra Wieczorka – z nowymi pomysłami na łączenie uczelni.

Prace nad nowymi przepisami dotyczącymi łączenia szkół wyższych rozpoczęły się za czasów ministra Czarnka. Wtedy rektorzy uświadomili się byłego ministra, że bez dodatkowego wsparcia finansowego, ponad 103% przewidywanego ówcześnie i obecnie za fuzję uczelni, nie dojdzie do łączenia szkół wyższych. Którym to działaniem chciał również pochwalić się poprzedni zarządca MEiN. Minister Czarnek obiecał im wyjść naprzeciw i zwiększyć premię za połączenie do 110%. Sądząc ze słów Ministra Wieczorka w Polskim Radiu i przytaczanych w ’Gazecie Wyborczej’ dokładnie w tym kierunku zmierza legislacja ministerialna obecnie. Dobrze to, czy źle?

Jak zawsze – diabeł tkwi w szczegółach.

Przede wszystkim można wątpić, czy obecna ekipa ministerialna wie, po co szkoły wyższe miały by się łączyć? Minister mówi, że ma to być skutek przewidywanego dalszego zmniejszania się liczby studentów oraz faktu, że ze względu na skupienie się na sferze obronności kraju nie należy się spodziewać zwiększenia budżetu na szkolnictwo wyższe. Przewidywałem to kilka miesięcy temu, pisałem o tym i nie ma potrzeby powtarzać, że wszystko to jest bardzo, ale to bardzo prawdopodobne. Tylko dlaczego miałby to być argument za łączeniem uczelni? Przecież już dziś mamy astronomię, na której kształci się po kilka osób na roku (3-6). To raczej dawne liczebności studiujących w przeliczeniu na wykładowcę (na kierunku prawo przekraczające 30 osób!) były patologią, która spowodowała obniżenie jakości kształcenia, a wraz z tym prestiżu wykształcenia akademickiego. W pełni zgadzam się z głosem Piotra Steca upublicznionym przez 'Gazetę Wyborczą”

Trzeba wyjść z myślenia o kształceniu w kategoriach boomu edukacyjnego z lat 90. Zamiast dostosowywać siatkę uczelni do liczby studentów, poprzez zamykanie czy łączenie szkół, można postawić na jakość kształcenia. Można np. zmniejszyć grupy i naprawdę zindywidualizować nauczanie, wprowadzić metody projektowe i zapewnić studentom wykształcenie uniwersyteckie z prawdziwego zdarzenia

Bo jeśli pójdziemy tokiem myślenia Ministra – skoro studentów jest mniej i połączymy uczelnię, to czy studentów przybędzie dla połączonych uczelni? Skąd ten optymizm? Jeśli już, to przybędzie administracji, bo obok zachowanych w dalszym ciągu dwóch struktur każdej z uczelni przybędzie trzecia, nadzorująca je. I w tym rację mieli lobbujący rektorzy – żeby przeprowadzić w taki sposób fuzję, należy dodać środków na jej sfinansowanie. Tylko – jaki to ma sens???

Jestem wielkim zwolennikiem fuzji uczelni – ale tylko wtedy, gdy potrafi się wykazać realne, długofalowe korzyści płynące z tego procesu. I to korzyści nie dla lokalnych środowisk akademickich, do których adresowane jest owo 110% zwiększenia subwencji. Pytanie zasadnicze powinno brzmieć: jaką korzyść z połączenia uczelni odniesie benefaktor tego procesu – społeczeństwo polskie, a może wspólnota europejska? Bo w innym przypadku, jeśli nie zna się odpowiedzi na to pytanie i nie potrafi się ich wskazać, to owo 10% dodatkowej subwencji – a mówimy o setkach milionów złotych rocznie w skali kraju – będzie oznaczać jedynie marnotrawienie środków publicznych na użytek konkretnych grup lobbystów.

Naprawdę, krew zalewa, kiedy Minister mówi, że

Bo trzeba uczciwie powiedzieć, że pieniędzy w budżecie na uczelnie więcej nie będzie. Wydatki państwa są dziś przestawione na produkcję wojenną i obronność.

i nie potrafi powiedzieć, że nauka może być kluczowym elementem działań wzmacniających nie tylko gospodarkę kraju, ale też spójność społeczną, bezpieczeństwo kulturowe, odporność na szoki kraju frontowego. Temu powinny dziś służyć fuzje uczelni. A jeśli rektorzy nie potrafią wskazać tych korzyści w czasie inicjowania procesu i po jego zakończeniu, to fuzja szkół finansowanych z środków publicznych nie ma sensu. Dlatego kluczowe znaczenie ma wskazanie, kto z kim i w jakim celu powinien się łączyć. Stwierdzenie Ministra, że o wszystkim mają decydować senaty uczelni jest jak zaproszenie do marnotrawienia pieniędzy publicznych na potrzeby kolejnych grup lobbystów. Czy ktoś bowiem odmówi łączenia przypadkowych uczelni, żeby zyskać dodatkowe, łatwe miliony? Jaka zaś z tego ma być korzyść społeczna? A kto się dotąd nad tym zastanawiał?

Jeżeli już myśleć o efektach ekonomicznych, to fuzje są świetnym momentem do restrukturyzacji i wzmocnienia konkurencyjności łączących się podmiotów. I tak, po pierwsze muszą to być podmioty komplementarne, żeby synergia ich możliwości zapewniła im lepsze miejsce na rynku. Ale też zmiany powinny być wymierne – proponowałbym, żeby tylko te uczelnie dostawały 10% zwiększenia subwencji, które potrafią się wykazać 10% oszczędnościami kosztów po połączeniu. Niech to będzie rzeczywisty zysk dla wszystkich zaangażowanych w ten proces, a nie wyciąganie pieniędzy z kieszeni podatnika.

Bo przede wszystkim fuzje mają sens wtedy, gdy przynoszą wartość dodaną. Ale tą widać tylko wtedy, gdy określi się, co jest celem działania instytucji? Kolejne setki artykułów w czasopismach notowanych w prywatnych bazach danych? Można i tak – argumentując koniecznością poprawienia wizerunku kraju po okresie zapaści cywilizacyjnej i kulturowej. Pamiętając, że to korzyść stricte PR-owa i wirtualna. Może to też być korzyść konkretna, przekładająca się na rozwój ośrodków oferujących wspólnocie lokalnej, regionalnej, międzynarodowej rozwiązania technologiczne, kulturowe, dydaktyczne wzmacniające te wspólnoty. Wreszcie, fuzje mogą przynosić racjonalizację wydatków. W naszym, akademickim świecie, to niemal słowo – klątwa, ale w czasie zbrojeń finansowanie nie wszystkiego, lecz tego, co ma wysoką jakość i przynosi deklarowaną korzyść społeczną, będzie kluczowe dla odbioru nauki przez społeczeństwo. A w konsekwencji – dla chęci łożenia na nasz sektor środków publicznych.

Wszystko to wymaga przemyślenia, nieulegania lobbystom i urzędniczemu bezwładowi. I naprawdę – chwili refleksji nad tym, czym jest akademia jako sektor zasilany środkami publicznymi, po co funkcjonuje, po co podjęło się kierowania tym sektorem? To kluczowe pytania. Bez jasnej na nie odpowiedzi nawet najlepsze pomysły – a do nich zaliczam wspieranie fuzji jednostek naszego rozproszonego środowiska – skończą się tym, czym ewaluacja jakości badań naukowych: kosztownym procesem przystosowawczym akademików, który nie przyniesie żadnej korzyści ani nauce, ani społeczeństwu.