Coś tam się dzieje w naszym Ministerstwie. To znaczy pan Minister tradycyjnie odwiedza i rozdaje uśmiechy. Ale pani Wiceministra zgodnie z zapowiedzią powołała Radę ds. Kobiet w Szkolnictwie Wyższym i Nauce. Jeśli faktycznie przełoży się to na coś więcej, niż PRowe 5 minut dla Ministerstwa, to ja w pełni tę inicjatywę popieram. Kobiety, szczególnie po doktoracie próbujące łączyć macierzyństwo, życie rodzinne i frajdę z badań naukowych mają dużo, dużo ciężej niż mężczyźni. Uwarunkowania kulturowe są bezwzględne – to one nie tylko idą na urlop macierzyński i wychowawczy, ale też w większości podejmują opiekę nad chorymi dziećmi. A gdy do tego dochodzi opieka nad rodzicami, także one są w większości za nią odpowiedzialne. Pomijam już, jak toksyczna dla kobiet potrafi być atmosfera pracy na uczelni w otoczeniu mężczyzn nie dostrzegających swoich przywilejów i chętnie dzielących się publicznie swoimi fantazjami seksualnymi. Wiele jest kulturowych barier, które trzeba zmienić, by następne pokolenie mogło w pełni cieszyć się nauką, zamiast bezustannie walczyć z przeciwnościami. Jedyne moje zastrzeżenie do tego pomysłu wynika ze ściśle płciowego charakteru tej inicjatywy. Czy każda grupa nieuprzywilejowana w naszym sektorze ma otrzymać własną radę? Rada LGBTQ+? Rada Naukowców Spoza Rodzin Profesorskich? Mam wątpliwości, czy zamiast rad partykularnych nie lepiej było powołać Radę ds Równości w Szkolnictwie Wyższym i Nauce, która akcentowała by podstawowy problem – brak równości, dbałość o kulturę równości. Ale cóż, jak napisałem wyżej – jeśli ta Rada będzie czymś innym niż kolejnym działaniem PRowym, zapisuję ją na plus.
Dalej, niestety, nie jest już tak pięknie. Pani wiceministra Karolina Zioło-Pużuk udzieliła wywiadu Gazecie Wyborczej pod tytułem 'Za nadużycia nie można obwiniać ludzi. To system jest zły i trzeba go zmienić’. Z tekstu wynika, że odnosiła te słowa do ewaluacji jakości badań naukowych. Dla wielu komentujących stojąca za tym myśl była bulwersująca. I ja w pełni się z tym podejściem solidaryzuję. Bo jeśli winny jest system, wszechpotężny i wszechogarniający, jeśli to wszystko wina Centrali, to każdy może oszukiwać ile wlezie drwiąc z naiwniaków próbujących uczciwie wykonywać swoją pracę. To podejście usprawiedliwiające kompletnie zdemoralizowaną społeczność i spychające na wstydliwy margines każdego, kto miał odwagę po prostu być uczciwym. Jest to też ważki sygnał dla budujących kulturę organizacyjną – nie bądźcie naiwniakami, oszukujcie, bo w końcu to wina systemu, a jeśli się uda – przechytrzycie system. Tak patrzeliśmy na funkcjonowanie w czasach PRLu, ale czy naprawdę dzisiejszy realia są analogią tamtych czasów? Naprawdę musimy niszczyć resztki kapitału społecznego zaufania? Po co? Z tekstu wywiadu wyłania się jeden cel takiej deklaracji – chęć pozyskania dla obecnej ekipy ministerialnej środowiska naszego sektora.
Pani Wiceministra deklaruje, że nie można nie przeprowadzić ewaluacji jakości badań w naszym sektorze. Podane przez nią argumenty są jednak mało logiczne i realistyczne. 1) są jednostki, które chcą się poddać ewaluacji. Tylko, że w tym celu nie trzeba przeprowadzać tej konkretnej wersji ewaluacji. One chcą się poddać ewaluacji, bo ta konkretna rzeczywistość prawna je do tego skłania; 2) sektor chce ewaluacji, bo poprzednie kategorie częściowo zostały nadane ręcznie przez ministra Czarnka. Zgoda, ale ewaluacja zgodnie z listami punktów ustalonymi przez ministra Czarnka będzie dalej ewaluacją zgodną z ideami ministra Czarnka; 3) są jednostki, które ciężko pracowały, by poprawić wyniki. No i cóż z tego? Ciężko pracowały, by poprawić wyniki według miejscami absurdalnych, zafałszowanych wskaźników? Jaki przekaz będzie się krył za 'poprawieniem wyników’ – że będą jeszcze bliżej ideałom ministra Czarnka?
No i coś, czego kompletnie nie rozumiem. Pani Wiceministra zarzuca ministrowi Czarnkowi, że ręcznie ustalał progi w minionej ewaluacji, by niektóre jednostki nie straciły uprawnień do prowadzenia szkół doktorskich. Uważa to za zło – z czym trudno polemizować. Ale jednocześnie jako lek przeciwko wypaczeniom i nadużyciom zapowiada rozporządzenie, które zniesie negatywne konsekwencje ewaluacji dla jednostek i zostawi wszystkie już posiadane uprawnienia. Pomijam fakt, że do tego potrzebne jest nie rozporządzenie, ale zmiana ustawy, jeśli chce się uniknąć ręcznego ustalania wyników, co deklaruje pani Wiceministra. Ale sednem takiego podejścia jest kompletny brak sensu ewaluacji w ogóle. Jaki widzi pani Wiceministra sens w usunięciu skutków przy pozostawieniu samej procedury? Czyli miliony wydane na ewaluację i tysiące godzin pracy wydane na jej przygotowanie będą służyć jedynie bliżej nieokreślonemu przyznaniu wszystkim kategorii o znaczeniu orderu z ziemniaka? Że kategorie nie przekładają się na wysokość finansowania uczelni prowadzącej wysokiej jakości badania pisałem już wcześniej. Ministerstwo podniesie zatem do kwadratu praktyki ministra Czarnka, żeby wszyscy byli zadowoleni. W ten sposób wracamy do czasów jeszcze sprzed minister Kudryckiej, gdy ewaluacja była, ale jakby jej nie było. Więc po co?
Pani Wiceministra zapowiada nowe zasady ewaluacji od kolejnego okresu oceny. Ale mamy już marzec ostatniego roku bieżącego okresu, a pani Wiceministra mówi dopiero o powołaniu zespołu złożonego – jak zawsze – z przedstawicieli różnych ciał rzekomo reprezentujących nasz sektor, który będzie konstruował wspólnie z przedstawicielami Ministerstwa koncepcję. Pani Wiceministra nie jest w stanie wskazać żadnych ramowych celów i sposobów przeprowadzania ewaluacji, bo ma ona mieć charakter środowiskowy. Czyli sami sobie ustalimy, jak mamy się oceniać. I gdybyśmy jeszcze sami się finansowali, to powiedziałbym, że to dobre rozwiązanie. Ale w sytuacji, gdy przepalamy miliardy ciężko wypracowanych środków wszystkich obywateli, to może jednak warto byłoby ustawić tę ewaluację tak, by jej rezultaty pomagały tymże obywatelom? Może Ministerstwo, jako reprezentujące w naszym sektorze rząd, powinno wiedzieć, jak włączyć nasz sektor do politycznych działań obejmujących cały kraj? Wszystko jednak wskazuje, że tak się nie stanie, że otrzymamy kolejny samonapędzający się potworek, który kolejny minister będzie pracowicie przekształcał tak, by nic nie zmienić w imię pozyskania elektoratu dla jego partii.
I na deser myśl zupełnie dla mnie zdumiewająca – pani Wiceministra deklaruje, że NCN jest istotny, że granty ważne,
Ale nie powinny zastępować regularnej pensji, godnego wynagrodzenia. Powinny być ważnym elementem systemu, ale jednak dodatkiem – pieniędzmi na rozwijający projekt, na eksplorowanie nowych obszarów badawczych albo zrobienie czegoś wybitnego, ale o dużym ryzyku. Chodzi o to, by nie był to sposób na zastąpienie albo dorzucenie się do pensji naukowca.
Można się zadumać, bo takie słowa sugerują, że pani Wiceministra nie wie, jakie są realia finansowania projektów badawczych. Kierujący projektami w ramach programów NCN mogą liczyć na naprawdę symboliczne wynagrodzenia, ułamek swojej niewysokiej pensji zasadniczej. Środki, które uzyskują, są w zdecydowanej większości przeznaczane na badania. Obawiam się, że pani Wiceministra opowiada zasłyszane opinie, ale nie konfrontowała ich z rzeczywistością. Pomijając już fakt, że jeśli ktoś prowadzi dydaktykę i badania zgodnie z wymogami jednostki, a dodatkowo jeszcze prowadzi projekt badawczy – to chyba jakieś dodatkowe wynagrodzenie zgodnie z Kodeksem Pracy mu się należy?
Kluczowe słowa pani Wiceministry dotyczą podziału zapowiadanych środków zwiększających budżet nauki. Czy takie zwiększenie się zmaterializuje w czasie przyspieszonej militaryzacji Unii, to rzecz dyskusyjna. Ale kierunek podziału zarysowany przez panią Wiceministrę jest jasny. Owszem, coś tam na NCN mogłoby pójść, ale:
Mam jednak nadzieję, że gros pieniędzy ze zwiększonego budżetu na naukę pójdzie na podwyższenie pensji pracowników nauki.
I jest to zapewne zapowiedź miła dla każdego z nas. Ale kryje się za nim drugie dno, bolesne dla każdego, kto chce prowadzić nieco bardziej ambitne badania – na sfinansowanie badań pieniędzy nie będzie. Ministerstwo chce utrzymać stan osobowy swojego sektora w zadowoleniu, ale nie zamierza finansować badań naukowych. Co to, to nie.
Nie jest to pierwszy głos z Ministerstwa, który dobitnie potwierdza – odwołanie ministra Wieczorka było wyłącznie elementem gierek politycznych w piaskownicy partyjnej. Nie zmieniło niczego i niczego przełomowego dla rozwoju sektora nie warto się spodziewać. Kręcimy się w kółko w tym samym kieracie. Pozostaje samemu szukać szczelin w systemie. Bo przecież to on jest zły i oszukiwanie go jest szlachetnym przejawem zdrowego rozsądku.
Prawda?