Kryzys energetyczny dotknął całą Europę, a nadchodząca zima nasili jego skutki. Polska nie jest więc wyjątkiem, choć mam wrażenie, że jest jednym z nielicznych krajów Unii Europejskiej, w którym długo podchodziło się do tego problemu ze spokojem wynikającym z zamknięcia oczu. Cóż, jesień już przybyła, za chwilę zima, ceny węgla dziś i ceny energii na jutro wyraźnie pokazały, że nie jest to problem wydumany, ale kluczowy dla nas wszystkich. Także dla uczelni. Pierwszym odruchem wielu osób w Polsce było wezwanie do zamykania uczelni i przejście na działalność on-line. Nie byłem i nie jestem tego zwolennikiem – dlaczego, o tym niżej. Ale ponieważ kryzys rozlał się szeroko i niektóre kraje podeszły do niego z pewnym wyprzedzeniem, mamy to szczęście, że możemy spojrzeć na środki podjęte przez uczelnie zagraniczne. Z jednej strony, nie musimy wymyślać wszystkiego sami. Z drugiej, różnorodność położenia każdej uczelni sprawia, że warto myśleć elastycznie, a nie warto wierzyć w uniwersalne dla wszystkich rozwiązania.
Zacząć wypada od zamknięcia budynków i przejścia w tryb on-line. Nie jest to popularne rozwiązanie. Zadeklarował gotowość przejścia w ten tryb m.in. Uniwersytet w Passau, ale jest absolutnym wyjątkiem w kraju Bawaria. Wszystkie pozostałe uczelnie tego kraju dziś to rozwiązanie odrzucają. Oczywiście wskazując, że sytuacja może się zmienić, jeśli rozpoczną się długotrwałe wyłączenia energii elektryczne. Przywołuje się kilka grup argumentów, które przemawiają za utrzymywaniem, jak długo się da, edukacji bezpośredniej. Po pierwsze, przejście do kształcenia zdalnego oznacza pogłębienie problemów psychicznych studentów i pozbawienie ich kolejny rok kontaktu z rówieśnikami, dodajmy – możliwości kształcenia umiejętności społecznych. Ten aspekt edukacji u nas bywa często lekceważony, ale przecież to w trakcie studiów młodzież uczy się pracować w zespołach, przekraczać granice kulturowe, szukać wspólnego języka ponad swoimi 'bańkami informacyjnymi’. Dwa lata zupełnego lub częściowego odcięcia spowodowały i tak wiele szkód w ich rozwoju społecznym. Po drugie, rezygnacja z kształcenia stacjonarnego oznacza przerzucenie kosztów energii na samych studentów. To oni będą ponosić koszt ogrzewania mieszkań i wykorzystywania sieci, komputerów. W realiach polskich ten argument może mieć mniejsze znaczenie, bo część studentów – jak ich rówieśnicy z Wielkiej Brytanii – bardziej obawia się wyższych kosztów mieszkania w miejscach studiowania, niż kosztów utrzymania w domach rodzinnych. Tu wracamy jednak do punktu pierwszego – rezygnacji w reżimie on-line z kształcenia umiejętności społecznych. Z perspektywy społecznej oznacza to także uderzenie w mobilność społeczną i jest dyskryminacją studentów pochodzących spoza miejsc, w których lokowane są uczelnie. Oni zostaną u siebie, w domach rodzinnych – kolejny rok. Ich szanse na konkurowanie na rynku pracy z koleżankami i kolegami z dużych miast drastycznie spadają. Wreszcie, trzecia grupa argumentów – kompletne zamknięcie uczelni w czasie lockdownów nie przełożyło się na większe oszczędności zużycia energii. Tam, gdzie je szacowano, nie wyniosły one więcej niż 10%! Takie rozwiązanie miałoby sens tylko wtedy, jeśli zamknie się wszystkie budynki na stałe, usunie wszystkich pracowników i studentów, wyłączy się całą aparaturę badawczą. Krótko mówiąc – jeśli uczelnie zrezygnują z działalności badawczej w zakresie science, drastycznie ograniczą ją w zakresie arts and humanities. W innym przypadku laboratoria dalej będą pracować – a to one wraz z aparaturą IT i powiązanymi elementami wentylacji, chłodzenia/grzania pochłaniają ogromne ilości energii.
Niektóre uczelnie korzystają z decyzji podjętych kilka, czasami kilkadziesiąt lat temu. Wtedy pod wpływem ruchów ekologicznych podjęto decyzję o energooszczędnych standardach remontów i inwestycji, wykorzystywaniu energii słonecznej, wiatrowej, geotermalnej, bankach energii itp. W przypadku Wolnego Uniwersytetu w Berlinie te decyzje podejmowane konsekwentnie w ciągu dwudziestu lat przyniosły – przy rozbudowie kampusu – zmniejszenie zużycia energii o 30%! Oczywiście, dziś nikt nie jest w stanie przeprowadzić podobnych inwestycji w jednym momencie. To pokazuje jednak, że należy myśleć długoterminowo, oraz że istnieją ogromne możliwości wprowadzania rozwiązań, które pomogą zredukować zużycie energii już dziś, bez uderzania w ciągłość podstawowych procesów dziejących się na uczelni. Paradoksalnie, dzisiejszy kryzys może zachęcić do większej uważności nawet w prostych rzeczach. Część rozwiązań jest oczywista – zmniejszanie temperatury w pomieszczeniach do 19 stopni jest standardem. Tyle, że w polskich warunkach nie ma szans na wprowadzenie standardu, jeśli nie ma sterowania ogrzewaniem. Większość uczelni podpięta do sieci ciepłowniczych w najlepszym wypadku może prosić pracowników o kontrolowanie termostatów (o ile w starszych budynkach dają się regulować). Ale już prostym rozwiązaniem jest wprowadzenie zaleceń dotyczących stanu, w jakim zostawiamy nasze biura. Standardem powinno być całkowite odłączenie od sieci urządzeń elektronicznych przy ich opuszczaniu. Każde urządzenie trybie standby, nie mówiąc o 'uśpieniu’ komputerów pobiera prąd. Gaszenie świateł to niby formalność, ale ileż razy zostawia się zapalone światło wychodząc na chwilę – krótszą lub dłuższą – z biura? Szczęśliwi ci, którzy mogą założyć sensory ruchu dla inicjowania oświetlenia. Szczególnie w ciągach komunikacyjnych może to dać spore oszczędności. No i wychodząc do domu możemy skręcić termostaty do poziomu minimum. Niebagatelne znaczenie ma organizacja pracy. Jeśli decydujemy się na czasową pracę zdalną części pracowników, to żeby mogło to przynieść oszczędności, nie można wprowadzać pracy zmianowej z zachowaniem stałej obecności w biurach części pracowników. To zdawało egzamin w czasie epidemii, zabezpieczając stabilność pracy, ale nie daje niemal żadnej oszczędności energii. Bo w tej formie pracy biura zawsze są oświetlone i ogrzane. Albo wszyscy są poza biurem i możemy przestać je ogrzewać i oświetlać, albo wszyscy są w biurze, bo efektywność wykorzystania energii jest największa i nie przerzuca się na pracownika kosztów ogrzania i energii niezbędnej do pracy. Z chwilą wejścia w życie przepisów nakładających obowiązek wypłacania pracownikowi rekompensat przez pracodawcę za pracę zdalną dobra kalkulacja kosztów nabierze szczególnego znaczenia. Ciekawym rozwiązaniem może być ograniczenie możliwości przebywania w budynkach – a tym samym ich ogrzewania i oświetlania – do 19-21.00 w ciągu dni pracujących i zamknięcie na weekendy. Jest to jednak tylko wtedy sensowne, jeśli faktycznie możemy zapewnić odcięcie ogrzewania i oświetlania, a obie te wartości są rozliczane licznikami dla danego budynku.
To tylko kilka przykładów. Każda uczelnia sama dostosowuje swoje działania do bieżących warunków panujących i przewidywanych w danym kraju. Ale w jednym są zgodne – nie ma oczekiwania, że władze państwowe pokryją całość lub dużą część wzrostu kosztów operacji. Może dlatego, że w większości przypadków widoczna jest świadomość skali problemu – obejmuje on całe społeczeństwo. Koszty radzenia sobie z tym kryzysem odjęte komuś, trzeba przerzucić na kogoś innego. W Polsce widzimy to po obietnicach zamrożenia kosztów energii dla gospodarstw domowych (swoją droga przy kompletnie wydumanym limicie 2000 kWh), za co mają zapłacić kilkukrotnie większymi stawkami samorządy i przedsiębiorstwa. W tym uczelnie płacąc absurdalnie zwiększające się koszty cen energii. Można próbować lobbować na rzecz szczególnej ochrony szkolnictwa wyższego w czasach kryzysu energetycznego, ale trzeba to robić także z tą świadomością, że oznacza to przerzucanie kosztów na innych. Dlatego też w uczelniach niemieckich dużą wagę przykłada się do uświadomienia pracowników i studentów. To nasze pojedyncze decyzje składają się ostatecznie na rachunki naszych jednostek. Uniwersytet we Freiburgu opublikował nawet specjalną tabelkę z praktycznymi zaleceniami, co każdy z pracowników może uczynić, by zmniejszyć koszty funkcjonowania uczelni. A, jak słusznie wskazał Dick Jager z Uniwersytetu w Groningen:
Dla uczelni może to oznaczać większą transparentność budżetową, dla pracowników – wysiłek wkładany w zrozumienie reguł finansowania instytucji. Ale ostatecznie ten kryzys oznacza, że mamy szansę z pewnym wyprzedzeniem wobec kryzysu klimatycznego podjąć krytyczne decyzje: jak zmniejszyć energochłonność naszych operacji. Przymuszeni kosztami, ale chyba nic innego w Polsce wcześniej nie zadziałało.
Zanim podejmiemy decyzje drastyczne zamykając całe uczelnie, spójrzmy na innych. Oni naprawdę mają ciekawe pomysły!